czwartek, 31 stycznia 2008

Socjalistyczne kwiaty na kapitalistycznej łące

Każdy z nas ukończył jakąś szkołę, kończy lub będzie kończył. Jednak twierdzenie, że będzie kończył wcale nie jest takie pewne, bo takiej pewności nigdy nie było i w dalszym ciągu jej nie ma. Znałem ludzi, którzy nigdy nie kończyli żadnej szkoły. Nawet obecnie znam jeszcze taką jedną osobę. Wprawdzie wywodzili się oni z okresu jeszcze przedwojennego, który już dawno minął, ale jego skutki są odczuwalne do dzisiaj. W tamtych czasach dzieci szczególnie wiejskie, nie mogły uczęszczać do szkoły, bo musiały paść krowy lub gęsi.
Po wojnie za czasów PRL- u rozpoczęto walkę z analfabetyzmem. Szczycono się, że tę walkę wygrano, ale były to tylko pozory, bo po pewnym czasie zaczął się rozkwit analfabetyzmu wtórnego.
Stało się tak niezależnie od tego, że państwo zapewniało bezpłatną naukę na wszystkich szczeblach kształcenia. Można powiedzieć, że państwo zaczęło młodzież uszczęśliwiać na siłę, przyznając ze względu na robotniczo - chłopskie pochodzenie, dodatkowe punkty przy egzaminach wstępnych na studia.
Rozwinięty był również szeroko system stypendialny. Jednak to wszystko nie było takie bezinteresowne. Po ukończeniu studiów absolwentom wręczano nakazy pracy do określonych zakładów pracy, gdzie absolwenci o odpowiednich kwalifikacjach byli niezbędni. Mówiono: Polska Ludowa dała wam wykształcenie, więc musicie być jej za to wdzięczni i wykazać się wydajną pracą (nawiasem mówiąc za marne wynagrodzenie).

W okresie budowy w Polsce podstaw socjalizmu stosowano w stosunku do narodu odpowiednie rygory, jak oparte na centralnym planowaniu szkolnictwo, niskie płace, nakazy pracy, przydziały na różnego rodzaju dobra materialne itp. Była cenzura i ograniczone możliwości kontaktowania się z zagranicą. Okres ten ogólnie mówiąc charakteryzował się totalnym zniewoleniem narodu i tak go dzisiaj jednoznacznie nazywamy.
Niskie płace w szkolnictwie spowodowały negatywną selekcję kadr nauczycielskich we wszystkich rodzajach szkół i kształcenia. Z kolei negatywna selekcja kadr oraz przyznawane punkty dla młodzieży robotniczo - chłopskiej za pochodzenie sprawiły ogólne obniżenie poziomu nauczania i spadek jakości wykształcenia absolwentów szkół wszystkich szczebli.

Popełniane błędy w szkolnictwie tamtego okresu widoczne są jeszcze obecnie w życiu społecznym, gospodarczym i politycznym wśród naszych specjalistów z różnych dziedzin. Mają one wpływ między innymi w naszym parlamencie na jakość tworzonego prawa, a tym samym na jakość życia całego narodu. Często widzimy, jak niektórzy z prominentów i polityków, szczególnie w wywiadach „na żywo” mają trudności w poprawnym wysłowieniu się w języku polskim. Może dzięki temu profesorowie Miodek i Markowski będą jeszcze długo mieli zapewniony udział w audycjach radiowych i telewizyjnych.

Obecnie mamy III, a niektórzy mówią, że już nawet IV RP. Mamy gospodarkę rynkową, ale nasze szkolnictwo dalej tkwi w PRL- u ze swoimi stypendiami socjalnymi, naukowymi i zapomogami dla biednych uczniów i studentów. Tak, jak w PRL- u w dalszym ciągu twierdzimy, że mamy bezpłatne szkolnictwo. Ale w rzeczywistości rozdajemy społeczne pieniądze wg swojego widzimisię i często bogatym, a biedni muszą opłacać swoją naukę w prywatnych uczelniach.

15 stycznia 07 przysłuchiwałem się dyskusji radiowej (I PR) na temat stypendiów dla młodzieży szkół średnich i wyższych. Nie wiem, jaki jest sens tego typu dyskusji? Angażuje się do tej imprezy radiowej kilka „gadających głów”, również telefonicznie kilku słuchaczy radiowych żeby całą dyskusję uatrakcyjnić i uwiarygodnić, ale to niczego nie zmienia, niczego nie załatwia. Są to takie zwyczajne pogaduszki, z jakimi w mediach spotykamy się, na co dzień.
Czas najwyższy przyjrzeć się zagadnieniu z bliska i problem ostatecznie rozwiązać w sposób skuteczny. Ale kto to ma zrobić? Rząd i parlamentarzyści najwidoczniej nie mają w tym zakresie żadnej dobrej koncepcji. Dlatego postanowiłem na ten temat wyrazić swój pogląd w tym właśnie artykule.

Wiemy już jak było za czasów PRL- u, a jak jest obecnie? Powszechnie za najważniejsze uważa się obecnie to, że mamy wolność słowa, gospodarkę rynkową i wolność przemieszczania się poza granice Polski. Oczywiście cieszymy się z tego, ale powinniśmy również zastanowić się, jakie to niesie ze sobą skutki.
Z powodu niespotykanego bezrobocia i niskich płac, co lepsi fachowcy z różnych dziedzin wyjeżdżają do pracy za granicę. Natomiast w kraju z tego powodu już odczuwa się brak lekarzy, pielęgniarek, budowlańców i fachowców z szeregu innych zawodów. A co na to nasze władze? Władza walczy o własne stołki i zżera się nawzajem. Władza zajęta jest wyłącznie sobą i udaje, że tego problemu nie widzi.
O przyszłości kraju i narodu nikt nie myśli.
Szkolnictwo zorganizowane jest po staremu. Rozwijane jest szkolnictwo państwowe i prywatne, przyznaje się uczniom i studentom różnego rodzaju stypendia, zapomogi i zasiłki. Pieniądze, jak wiadomo nie spadają z nieba. Koszty tego rozdawnictwa musi ponosić całe zubożałe społeczeństwo.

Czy my naprawdę jesteśmy tacy głupi? Wykształceni w kraju ludzie wyjeżdżają za granicę i pomnażają dobrobyt narodów w państwach, w których pracują. A co z tego ma nasze społeczeństwo, co ma nasz kraj? Dlaczego kosztem wyrzeczeń całego narodu kształcimy kadry dla ościennych państw? Kto lub, co nas do tego zmusza?
Jeżeli ktoś w tym zakresie nieświadomie działa na szkodę narodu, to wiadomo, jakim przymiotnikiem należy go określić. Jeżeli natomiast ktoś świadomie z rozmysłem działa na szkodę narodu, to taką działalność należy nazwać po imieniu, jako zdradę narodową.

Zatem powinniśmy powiedzieć, dosyć tej zabawy!
Nie da się w całym kraju mieć gospodarkę rynkową, a jednocześnie w szkolnictwie w dalszym ciągu utrzymywać system socjalistyczny. Żeby zachować równowagę, szkolnictwo średnie i wyższe też trzeba urynkowić. Urynkowienie winno polegać na tym, że każdy uczeń szkoły średniej i student wyższej uczelni musi mieć dostęp do nisko oprocentowanego lub całkowicie nieoprocentowanego kredytu bankowego.
To właśnie będzie system stwarzający równe warunki dostępu do nauki. Każdy będzie mógł się kształcić bez niczyjej łaski, bez iluzorycznej pomocy państwa. W takim systemie na pewno wzrośnie poziom wykształcenia studentów, bo każdy absolwent będzie chciał mieć lepszy start życiowy.
Po ukończeniu nauki każdy absolwent po rozpoczęciu pracy będzie mógł spłacić zaciągnięty kredyt bankowy. Wtedy już nie ważne będzie gdzie podejmie pracę. To będzie jego własny wybór. Podejmie pracę lepiej płatną i szybciej spłaci zaciągnięty dług. Na tym właśnie będzie polegała sprawiedliwość społeczna w naszym demokratycznym państwie.

A jak się to odbywa dotychczas? Student ma studia bezpłatne, otrzymuje przez cały czas (zależnie od jego sprytu) różnego rodzaju stypendia i zapomogi, a po ukończeniu studiów wyjeżdża za granicę, bo tam lepiej płacą. Natomiast społeczeństwu pozostającemu w kraju, które łożyło na jego wykształcenie, w najlepszym wypadku prześle uśmiech ze słowami: „ a teraz możecie mnie pocałować...”. Czy społeczeństwo musi dalej te praktyki tolerować?
Reformując system należy również skończyć z nonsensem dotowania „uniwersytetów trzeciego wieku”. Ludzie w wieku poprodukcyjnym niech się sobie kształcą, ale za własne pieniądze. W normalnym świecie chyba tylko paranoik zechce inwestować w emerytów, którym dyplom już do niczego się nie przyda. Wiek emerytalny nie jest okresem sprzyjającym do zdobywania wiedzy, a przeciwnie, jest to czas na to, aby swoją wcześniej zdobytą wiedzę i doświadczenie życiowe przekazać młodszemu pokoleniu, przed którym otworem stoi przyszłość.
W wyniku prowadzenia dotychczasowej nonsensownej polityki w szkolnictwie i z różnych innych powodów, dużą część społeczeństwa z kilku pokoleń mamy straconą. Między innymi, dlatego mamy tak olbrzymie opóźnienie w rozwoju naszego kraju w stosunku do państw przodujących.
Wszyscy doskonale wiemy, że inwestowanie w wykształcenie młodzieży jest inwestycją najbardziej opłacalną, ale pod warunkiem, że tę wykształconą młodzież potrafimy później odpowiednio zagospodarować i z pożytkiem wykorzystać. W razie przeciwnym, będzie to tylko niczym nieuzasadnione marnotrawstwo.

Kluby sportowe na całym świecie wymieniają się swoimi zawodnikami otrzymując w zamian grube dziesiątki milionów dolarów lub złotych i wcale nie uważa się tych praktyk za handel żywym towarem, a jedynie za zwrot kosztów poniesionych na wyszkolenie danych zawodników.
Natomiast nasze władze państwowe chyba z jakichś znanych tylko sobie powodów, nawet tego nie potrafią. Ale nie powinniśmy się dziwić, władze muszą pilnować swoich intratnych posad i dodatkowo ciągle czuwać, aby im nie wytrącono stołków spod siedzenia. Czy naprawdę nikt u nas tego problemu nie widzi i nie potrafi wreszcie ustawowo rozwiązać?
Z tym pytaniem zwracam się do całego społeczeństwa naszego kraju. Ważne jest, co o tym sądzi ta część narodu, która musi ponosić koszty dotychczasowego systemu kształcenia kadr nie dla siebie, nie dla własnego kraju, ale w rzeczywistości dla bogatych państw ościennych. Chcemy nasz kraj rozwijać, ale kto to będzie robił, jeżeli wszyscy fachowcy wyjadą do pracy za granicę? Kto między innymi będzie ludzi leczył i zaopiekuje się starymi i niedołężnymi? Niech się również zastanowią nasi „dygnitarze”, kto będzie pracował na ich utrzymanie? Nie będą mieli kim rządzić, więc nie będą już nikomu potrzebni.

Dodatek dopisany w styczniu 08
To, co się dzieje obecnie w kraju, jest właśnie pośrednim skutkiem wadliwego systemu kształcenia. Służba zdrowia, kolejarze, górnicy, nauczyciele, celnicy itd, nie są zadowoleni z płac. Wszyscy fachowcy, którzy jeszcze pozostali w kraju grożą wyjazdem za granicę. Jesteśmy w Unii, więc powstał system naczyń połączonych. Płace u nas w kraju muszą być na odpowiednim poziomie w stosunku do płac unijnych. Jest tu jednak pewne ale. Jeżeli na raz wszyscy z administracją włącznie żądają podwyżek płac, to coś w tym jest. Czy to nam czegoś nie przypomina?
Dzisiaj (29.01.08) z okazji nadania tytułów profesorskich nasz najwyższy dostojnik państwowy w osobie Pana Prezydenta w swoim wystąpieniu wypowiedział się za dotychczasowym socjalistycznym systemem kształcenia. Jego wola, ma w tym chyba swój określony cel.
Ja jednak mimo wszystko pozostanę przy swoim zdaniu, jakie wyraziłem w tym artykule. Z socjalistycznym systemem kształcenia byłem związany przez 30 lat, więc mam określone rozeznanie w tym temacie.
Na zakończenie dodam pod rozwagę społeczną kilka faktów. Kraje wysoko rozwinięte, a szczególnie Stany Zjednoczone bardzo chętnie zatrudniają fachowców z całego świata zapewniając wysokie wynagrodzenie. To się im opłaca. Nie ponosiły kosztów wychowania i wykształcenia fachowców, więc jest to ich czysty zysk. Czy u nas ktoś zastanawia się nad tym, jakie są koszty wykształcenia fachowców różnych branż uwzględniając w tym również naukowców? Jeśli nie, to nie łudźmy się, granice są otwarte.
Czesław Suchcicki

czwartek, 24 stycznia 2008

"Za wolność naszą i waszą"

Mówi się, że każdy człowiek rodzi się wolny i jako taki ma niezaprzeczalne prawo do korzystania z całego dorobku kulturowego gromadzonego przez ludzkość na przestrzeni dziejów istnienia, jako dobra wspólnego, przyczyniać się do rozwoju cywilizacyjnego narodów i z osiągnięć tego rozwoju korzystać dla dobra swego i swoich najbliższych.

Są to stwierdzenia tak wzniosłe, że uważa się je za prawdziwe, ale jest to prawda tylko pozorna. Ci co w takie prawdy wierzą, sami siebie przez całe życie oszukują i nieświadomie lub świadomie oszukują innych narzucając również im swój punkt widzenia.
Są również i tacy, co nie wierzą w ich prawdziwość, ale chętnie posługują się nimi przy realizacji swoich własnych założeń i dążeń, których realizacja ma im przynieść korzyść.

Po dokładniejszym zastanowieniu się, dojdziemy do słusznego wniosku, że człowiek już na samym początku swego zaistnienia, gdy się rodzi, wcale nie jest wolny. Jest on dziedzicznie obciążony tym wszystkim, co otrzymuje w genach po swoich rodzicach. Trudno się tu nad tym całym bagażem rozwodzić. Wystarczy wspomnieć, że mogą to być różne choroby dziedziczne, charakter społecznie nieakceptowany, różne negatywne skłonności itp. Choć nie można zaprzeczyć, że tak samo dzięki swoim rodzicom może dziecko dziedziczyć po nich cały szereg cech dodatnich jeżeli tylko oni takimi cechami dysponują.

Jakby jednak na to nie patrzeć, dziecko otrzymuje to wszystko wbrew swojej woli, nie ma możliwości wyboru, jak również nie ma wpływu na dobór swoich rodziców.
Zwyczajnie będąc ich dzieckiem, staje się ich własnością. Nic w tym dziwnego, dziecko rodzi się nie z innej woli, jak tylko z woli swoich rodziców. Gdyby nie chcieli je mieć, mogli nie począć, a jeżeli już nierozważnie lub mimowolnie poczęli, to mogli ciążę usunąć, choć ostatnio prawo im tego zabrania. Już tych kilka przytoczonych faktów potwierdza, że rodzice są właścicielami dziecka. Nie upoważnia to jednak rodziców do postępowania z dzieckiem podmiotowo. Dziecko, jak każdy obywatel ma swoje ustawowo zagwarantowane prawa i rodzice łamiący te prawa mogą być tych praw rodzicielskich pozbawieni. W praktyce jednak różnie z tym bywa.

Wszystko to nie zmienia jednak niezaprzeczalnego faktu mającego doniosły wpływ na późniejsze życie dziecka. Dziecko nie dość, że dziedziczy po rodzicach różne nie zawsze pozytywne cechy, to następnie wychowując się w określonym środowisku zostaje przez nie dodatkowo odpowiednio ukształtowane.
Jedne dzieci wychowują się i wzrastają w dobrobycie, a inne we względnym dostatku lub nawet w skrajnej nędzy. Ale wszystko to jak widać nie jest ani ich zasługą, ani ich winą. Skoro jednak nie jest to ich wybór więc nie można mówić tu o jakiejkolwiek wolności.
Nim dziecko dojdzie do pełnoletności, jest w większości rodzin traktowane, jako własność rodziny. Dzieci muszą tak postępować, jak im nakazują rodzice, niezależnie od tego, czy jest to dla dzieci korzystne czy nie. Taka jest wola rodziców i nie ma dyskusji. W wielu rodzinach dzieci przeżywają istne piekło i zmuszone są często takie domy rodzicielskie opuszczać, ratując się ucieczką.
Do takich nadużyć ze strony rodziców należy zmuszanie do zbyt ciężkiej pracy, znęcanie się fizyczne i psychiczne, a niekiedy nawet (ostatnio modne słowo), występuje w rodzinie molestowanie seksualne. To już istna biblijna Sodoma i Gomora!

Jeżeli chcemy mówić o jakiejkolwiek wolności, to z przykrością trzeba stwierdzić, że na całym świecie prawdziwej wolności nigdy nie było, nie ma i nigdy nie będzie. Człowiek jest zawsze przez coś lub przez kogoś zniewolony. Jest tylko różnica, czy on to zniewolenie przyjmuje z własnej woli, czy też w jakikolwiek sposób fizyczny lub psychiczny jest przymuszony.

Dawniej marzeniem naszych przodków była możliwość szybowania w przestworzach, jak robiły to rzekomo wolne ptaki. Dziś te marzenia się spełniły, ludzie mają możliwość szybowania nawet takiego, o jakim się im nie śniło. Jednak ludzie wcale nie poczuli się bardziej przez to wolni, jak zresztą wolność ptaków była wtedy i jest dzisiaj tak samo mocno iluzoryczna.
Przeciwieństwem wolności jest zależność. Nie ma dzisiaj człowieka, który byłby od niczego lub nikogo zupełnie niezależny.

Wystarczającym na to przykładem niech będzie sama instytucja małżeństwa. Łączą się ze sobą dwie osoby płci odmiennej, początkowo zupełnie sobie obce, mające różne charaktery, różne usposobienia, ale za to mające wspólny cel. Chcą razem przejść przez życie i to sobie przyrzekają. Znaczy to, że jedno drugiemu będzie musiało w wielu wypadkach ustępować, godzić się nawet z tym, co wcale nie jest zgodne z jego punktem widzenia, nie jest po jego myśli. Trudno, jedno oddaje się drugiemu dobrowolnie w niewolę w imię realizacji wspólnego celu.
Zawsze tam, gdzie powstaje jakiś wspólny cel, a jak wspólny, to występują tam przynajmniej dwie osoby, wtedy kończy się wolność osobista. W każdym działaniu człowieka, zawsze występują jakieś zależności niekoniecznie międzyludzkie, i tam właśnie, w tym momencie wolność zostaje utracona.
Rzecz w tym, aby tę utratę umieć akceptować, wiedzieć, że w społecznym działaniu, wspólny cel jest ważniejszy od wolności osobistej. Byleby tylko ta utrata umownie mówiąc wolności, nie była osobiście zbyt dotkliwa. Na tym opiera się pojęcie tolerancji, której w dobrze pojętym własnym interesie trzeba starać się wcześnie nauczyć. Być tolerancyjnym, to znaczy między innymi, być dostosowanym do życia we współczesnym świecie.

Mam nadzieję, że w tym, co powyżej napisałem, w dość wystarczający sposób udowodniłem istnienie braku wolności osobistej człowieka, jako jednostki. W dalszych swoich rozważaniach spróbuję to samo udowodnić na płaszczyźnie nieco szerszej, dotyczącej narodu i państwa, z jednoczesnym uwzględnieniem różnego rodzaju wolności lub jej braku.

Przynajmniej z lekcji historii pamiętamy rozbiory Polski. Powinniśmy również dokładnie znać przyczyny rozbiorów, bo one są ważniejsze niż nawet same rozbiory. Z tym jednak bywa u nas gorzej. Lubimy bić się w piersi innych, ale nigdy we własne. Musielibyśmy wtedy przyznać się do własnych wad i błędów, a my niestety wolimy być narodem cierpiącym i użalać się nad swoim losem.
Organizowaliśmy powstania narodowe, biliśmy się o wolność Polski. Dziwiliśmy się, że chłop pańszczyźniany nie chce brać udziału w tych powstaniach. Ale nikt nie zastanowił się dlaczego?
Za jaką i o czyją wolność miał walczyć zniewolony chłop? Miałby o co walczyć, gdyby był uwłaszczony, gdyby przed rozbiorami żyło mu się lepiej niż po rozbiorach. Chłop wiedział jedno, że samymi hasłami wolnościowymi głodnych dzieci nie nakarmi. Uwłaszczenia nie doczekał się od państwa polskiego. Pańszczyznę zniósł car, więc komu i za co miał być wdzięczny chłop polski?
"Lalka" Prusa podniesiona do rangi obowiązkowej lektury szkolnej, czemu miała służyć, co miała pokazać i jaką świadomość miała kształtować? Wokulski chyba nie był zniewolony, jeżeli w tamtych warunkach jego przedsiębiorstwo handlowe mogło się tak obrze rozwijać.

W okresie międzywojennym wychowanie patriotyczne w szkołach było na najwyższym poziomie. Mimo w dalszym ciągu panującej nędzy na wsi polskiej, chłop polski w czasie ogłoszonej mobilizacji w 1939 roku, wykazał się największym patriotyzmem w obronie ojczyzny.
Nikt nie czekał na doręczenie karty mobilizacyjnej. Z chwilą usłyszenia o mobilizacji, porzucał pracę w polu i udawał się do punktu zbornego. Sam to widziałem na własne oczy i na samo wspomnienie za każdym razem kręci mi się łza w oku.

Niestety, tak wielki kapitał narodowy zawarty w patriotyzmie narodu został zaprzepaszczony. Dlaczego? Niech każdy odpowie sobie sam. Tak samo niech odpowie sobie na pytanie dlaczego i za co zginęło 200 tysięcy powstańców Warszawy? Jak i w jakim celu wykorzystano patriotyzm dziesiątek tysięcy dzieci, które zginęły w tymże powstaniu? O czym świadczy fakt wzajemnie zwalczających się różnych polskich organizacji w czasie okupacji? Za wszystkim stały różne interesy ludzi posługujących się przecież podobnymi hasłami wolnościowymi.

Dzieje setek tysięcy rodzin polskich nieskromnie przedstawię na przykładzie mojej rodziny.
Jak wszystkim wiadomo, w roku 1939 Polska zostaje napadnięta przez Niemcy i jednocześnie zdradzona przez swoich sojuszników. Osamotniona, bohatersko broni się do czasu, aż będący w zmowie z Niemcami Związek Radziecki zadaje jej ostateczny cios nożem w plecy.
Nasza rodzina przeżywa czarny okres. Najstarszy brat gimnazjalista wywieziony na Syberię. Ojciec będący początkowo w służbie narodu (od 1909 roku tajne nauczanie), potem w służbie państwowej, aresztowany przez NKWD (ostatecznie zginął w obozie hitlerowskim w Sztutthofie). Reszta rodziny też była wywieziona na Syberię (20.06. 1941). Obaj starsi bracia ochotniczo zostali żołnierzami. Jeden u Andersa walczył na Zachodzie, a drugi w 2 dywizji WP walczył na Froncie Wschodnim. Z tego co wiem nie zastanawiali się o co walczyli. Spełniali swój obowiązek wobec Ojczyzny. Tak byli wychowani. Za to Ojczyzna, (a raczej politycy w jej imieniu) dzieli swoich bohaterów na tych lepszych i tych gorszych w zależności, jaka opcja jest przy władzy. To smutne!

Niemcy wojnę przegrały, Polska wygrała, ale tylko pozornie. Niemcy są mocarstwem, a czym jest Polska i dlaczego? Przede wszystkim nasi zachodni sojusznicy z premedytacją zdradzili nas w 39 roku, a w 45 roku zrobili to ponownie rzucając nas w objęcia Stalina. Kraj został prawie całkowicie zniszczony, a ponadto od strony wschodniej okrojony o około trzecią część terytorium. Stolica była w gruzach i przepowiadano, że na jej odbudowę nawet stu lat będzie za mało. Zamiast w miarę normalnie się rozwijać, musieliśmy budować socjalizm. Ponadto w myśl hasła "proletariusze wszystkich krajów łączcie się", wspieraliśmy różne rewolucje w krajach zacofanych, a na użytek własnego narodu mówiliśmy, że nam na razie jest ciężko, ale za to naszym wnukom będzie lepiej, gdy zakończymy budowę socjalizmu.

Ostatecznie w roku 1989 pod wpływem nacisków związku zawodowego "Solidarność" i przy poparciu klasy robotniczej nastąpił bezkrwawy przewrót i kraj odzyskał niepodległość, wyzwolił się spod wpływów sowieckich. Nastał kapitalizm.
Ponownie odzyskaliśmy wolność, a tamtą z 45 roku nazywamy zniewoleniem. Mamy Trzecią Rzeczpospolitą i nową prawdziwą wolność, ale znowu nawet sami twórcy tej wolności twierdzą, że wcześniej byliśmy uzależnieni od Moskwy, a obecnie jeszcze bardziej jesteśmy uzależnieni od Brukseli. Nawet swoje niezawisłe ustawy musimy dostosowywać do ustaw Unii Europejskiej.
Mimo wszystko bajeczki o wolności będziemy opowiadać jeszcze długo, bo tęsknota za wolnością jest zakodowana w naszych genach i jak wiadomo, zawsze będziemy dążyć do tego, co jest dla nas z samej zasady nieosiągalne.

Wielu ludzi, szczególnie młodych tak bardzo tęskni i dąży do zaznania wolności, że pomaga sobie w tym celu zażywaniem różnego rodzaju narkotyków.
W efekcie zamiast tylko chwilowego poczucia tej namiastki wolności, popada często w pełne uzależnienie narkotykowe, z którego w większości przypadków już nigdy nie jest w stanie się wyzwolić. Na tym kończy się ich dążenie do wyimaginowanej wolności. Krótko mówiąc, w pogoni za iluzją - wpadają w egzystencjalną nicość.

W dawniejszych czasach dążenie do wolności przejawiało się w zupełnie inny sposób.
"Wolność - Równość - Braterstwo", to hasła widniejące w przeszłości na sztandarach ludzi walczących i oddających swoje życie za te sztandarowe ideały.
Większość z nich ginęła za coś czego nie zawsze rozumiała, ale była przekonana, że robi słusznie, bo taka wiara została w nich wpojona od samego dzieciństwa. Inni to robili na zasadzie owczego pędu.

Gdyby wiedzieli i rozumieli, że wolność i równość była nie dla wszystkich jednakowa, a braterstwo rodziło się tylko na polu walki i w czasie wspólnych działań, toby z pewnością nie poświęcali własnego życia dla nie zawsze do końca zrozumiałych celów, jakie przyświecały wodzom. W ostateczności tylko pod
przymusem. Tak również bywało.

Przykładem może być znany okrzyk czerwonoarmistów "za Rodinu, za Stalina!", gdy często w sposób masowy i nieuzasadniony ginęli oni w czasie Drugiej Wojny Światowej, bo taki był czasem tylko kaprys ich wodza.
Walczyli o wolność swojego narodu, swojego kraju, za to, że tak naprawdę tej wolności nie mieli, za to, że chcąc poślubić dziewczynę z innego kołchozu musieli mieć zezwolenie, za to, że bez zezwolenia nie mieli prawa przenieść się i mieszkać w innej miejscowości. W rzeczywistości za to właśnie na polach walki walczyli, ale ginęli zawsze za swego "umiłowanego" wodza - za Stalina!

Po powrocie z Syberii zauważyłem, że na jednym z pól są trzy kępy wybujałego zboża. Spytany właściciel pola stwierdził, że tam leżą zbyt płytko zakopani polegli żołnierze radzieccy . Czwarty ma swój grób między brzózkami na podwórzu pobliskiego sąsiada.
Na pewno w wojennych sprawozdaniach zanotowano „ propał biez wiesti”, a rodzinom wysłano zawiadomienie, że „poległ bohaterską śmiercią za ojczyznę”. A w rzeczywistości traktowane jest to tak, jakby oni tylko użyźnili naszą polską glebę.

Świat jest zbiorem różnych obiektywnych faktów i wydarzeń zależnych lub niezależnych od człowieka.
Patrzymy na nie i każdy z nas widzi po swojemu. Po swojemu to znaczy subiektywnie i nikt z nas nie jest w stanie zbliżyć się do prawdy obiektywnej z dwóch powodów: nie chce albo nie potrafi.
Problemy dnia codziennego jednego człowieka i te dotyczące szerszego ogółu społeczności są nieodłącznym zjawiskiem towarzyszącym człowiekowi od zarania dziejów. Były, są i będą dopóty, dopóki będzie istniał człowiek.
Czesław Suchcicki

poniedziałek, 21 stycznia 2008

Hipokryzja i nonsensy

Nie tylko na podstawie medialnych doniesień wiemy, że w kraju panoszy się hipokryzja, złodziejstwo, cwaniactwo, oszustwo i nonsensy. Często powtarzane jest hasło, że nie należy ludziom dawać ryby, bo to jest niemoralne, należy dawać wędkę, a rybę niech oni sami sobie złowią. Przeciwieństwem tego jest zachęcanie, aby dobrzy ludzie składali się na stypendia dla zdolnej młodzieży. Podaje się wiadomość, że w Dniu Papieskim, (14.9.07 TV) 100000 wolontariuszy zbiera fundusze dla zdolnej młodzieży na stypendia. Czym jest takie stypendium, jak nie dawaniem tej właśnie ryby zamiast wędki? Natomiast czym innym byłoby stypendium fundowane, bo wtedy nie można tego nazwać rybą, a inwestycją w przyszłego pracownika.

Nie są odosobnione przypadki, że wielu spryciarzy powołuje rożnego rodzaju fundacje i gromadzi na ich kontach nawet pokaźne fundusze, które rzekomo mają służyć zaspokajaniu potrzeb rożnych ludzi pokrzywdzonych przez życie. W rzeczywistości fundusze te przede wszystkim zaspakajają potrzeby założycieli tych fundacji. Jest to ich sposób na spokojne, beztroskie i lekkie życie. Ich podstawowym zajęciem jest wymyślanie sposobów na skłanianie poszczególnych ludzi i instytucji do dokonywania odpowiednich wpłat na ich fundacje. Nie dotyczy to rzecz jasna wszystkich fundacji, są i takie, co cieszą się powszechnym uznaniem, ale nie wymienię żadnej, by nie robić reklamy. Pozostawiam to czytelnikowi.

Innym zagadnieniem są problemy ze znaczeniem słów w codziennym użyciu.
W naszym życiu codziennym, w naszych stosunkach międzyludzkich, krótko mówiąc w porozumiewaniu się między sobą, posługujemy się przede wszystkim słowem. Słowo w naszym życiu jest wszechobecne.
Od samego początku naszego istnienia, już od kołyski poznajemy słowa, uczymy się ich znaczenia, zgłębiamy zawartą w nich myśl, ale nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, że samo słowo jako takie nic nie znaczy, jeżeli nie poznamy przypisanego temu słowu prawdziwego znaczenia.

W językach różnych narodów można spotkać identyczne słowa, ale ich znaczenia są zupełnie różne. Na przykład rosyjskie "da" jest potwierdzeniem, czyli znaczy tyle, co polskie "tak". Natomiast po polsku słowo "da" pochodzi od słowa "dawać". Podobnie słowo "laska" w językach polskim i czeskim ma zupełnie inne znaczenie.
W skrócie powiemy, że każde słowo ma taką wartość, jakie mu przypiszemy znaczenie, z czym będzie się ono nam kojarzyć, jakie wywoła w nas wyobrażenia, gdy je w określonej sytuacji usłyszymy lub wypowiemy.

Przypominam sobie zdarzenie z moich dziecięcych lat. Mały chłopczyk żali się swojej mamie, że zgubił zegarek (jarmarczna imitacja zegarka). Mama odpowiada: bał go pies, nie martw się, będzie odpust to kupimy nowy. Założę się, że użytego wyrażenia "bał go pies", ta mama wcale nie rozumiała, nie znała jego prawdziwego znaczenia. Dla niej było ono takie same, jak często używane wyrażenie "licho z nim". Zasłyszała je na pewno jeszcze w czasach swojego dzieciństwa i tak samo używała je, jak wielu innych ludzi, wcale nie rozumiejąc jego znaczenia. Ale pod tym niby niewinnym wyrażeniem bał go pies, kryło się prawdziwe uważane za wulgarne wyrażenie "j...ł go pies". Zostało ono tylko zmodyfikowane dla potrzeb używania go w sytuacjach, kiedy jak byśmy obecnie powiedzieli, słów wulgarnych nie należało używać.
To jest podobnie, jak z często używanym okrzykiem "o kurcze!", gdzie też występuje dwuznaczność. Słysząc ten okrzyk jedni rzeczywiście wyobrażają sobie kurczaka, ale ci bardziej wtajemniczeni widzą zupełnie co innego. Dla nich jest to postać uprawiająca odwieczny zawód, którego nazwy tu nie będę wymieniał. Przy tej okazji nadmienię, że słowa mogą dzielić się na normalne, piękne i brzydkie oraz wulgarne, których nie należy używać szczególnie w obecności dzieci, aby nie były przez nie powtarzane bez rozumienia ich znaczenia.

Dwuznaczność słów wulgarnych jest używana przez młodzież bardzo często. W wielu wypadkach nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że wychowując dzieci i młodzież w taki właśnie sposób, w efekcie wychowujemy hipokrytów, którzy "co innego myślą, co innego mówią, a zupełnie co innego robią".
Z czego taka sytuacja wynika? Na pewno nie z niczego innego, jak tylko z tego ( można to powiedzieć bez popełnienia większego błędu), że początkujący rodzice wychowując swoje dzieci nie mają żadnego pojęcia o podstawach dobrego wychowania. Nikt ich tego nie nauczył. Wszystko, co wiedzą o wychowaniu, pochodzi z ich dzieciństwa, z wyniesionych z tamtego okresu mniej lub bardziej dobrych, a czasem zupełnie złych doświadczeń. Oni tylko powielają to, co otrzymali od swoich rodziców, to, co jeśli nawet jest poprawne, to i tak jest już przeważnie przestarzałe.

Pominę milczeniem narkomanię, bo „szkoda gadać”, ale wspomnę o alkoholu, z którego państwo zbija niezłą kasę.
W ostatnim czasie nasila się wśród posiadaczy pojazdów samochodowych, tendencja do siadania za kierownicą po spożyciu alkoholu. Ale jest to powiedziane w sposób zbyt łagodny. Trzeba raczej powiedzieć, że w rzeczywistości często za kierownicą siadają kierowcy w stanie zupełnego upojenia alkoholowego.
Ponieważ żadne kary nie odstraszają od uprawiania tego procederu, więc jeden z sejmowych wybrańców narodu zaproponował rozwiązanie radykalne. Zabrać takiemu kierowcy samochód, a wtedy na pewno nie dokona już żadnego wykroczenia.
Na to jeden z profesorów o dużym autorytecie naukowym i społecznym, powiedział, że to jest absurd. Jest dosyć różnych środków i możliwości karania. Nie ma potrzeby sięgać do metod średniowiecznych.
Profesor jest człowiekiem mądrym, bo w przeciwnym razie nie byłby profesorem. Jest to zupełnie logiczne. Ale w taki sposób myśli chyba prócz niego samego, jeszcze wielu członków naszego społeczeństwa. Według tego profesora, pijaka należy raczej osądzić w sposób cywilizowany i osadzić w więzieniu.
Będzie mógł tam przez jakiś czas się "pobyczyć" na koszt społeczeństwa, korzystając z nowoczesnych udogodnień wprowadzonych ostatnio w więziennictwie,
(jest nawet pokój intymnych spotkań, który chyba ustawodawcy przewidzieli na okoliczność, gdy sami tam się znajdą), potem wyjdzie i wszystko zacznie się od nowa.
Zatem kto tu będzie ukarany, pijak czy społeczeństwo? Nawet każdy mało rozgarnięty człowiek bez trudu odpowie, że społeczeństwo.
A może ten profesor rzeczywiście jest bardzo mądry, tylko trochę nieśmiały i nie chce społeczeństwu powiedzieć wprost. Skoro społeczeństwo nie potrafiło swojego członka wychować na porządnego obywatela , a wychowało na alkoholika, to niechaj go teraz utrzymuje, niech ponosi konsekwencje swojej głupoty.
Jednak trzeba przy tym nie zapominać, że to samo społeczeństwo, podobnie wychowało i wykształciło swoim kosztem również tego profesora, który teraz temu społeczeństwu prócz tych zbawiennych rad nic mądrzejszego nie potrafi wymyślić.
Podsumowując można powiedzieć, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wszystko dzieje się tak dlatego, że społeczeństwo w każdym wypadku jest wszystkiemu winne, bo jest głupie, a jeżeli tak, to niech ponosi odpowiedzialność za skutki swojej głupoty. Ma to, na co zasłużyło.

Nie wszędzie jednak tak jest. Na przykład w Stanach Zjednoczonych powstało i rozwija się prywatne więziennictwo przynoszące właścicielowi niezłe dochody. Inaczej mówiąc jest to dochodowy biznes. Natomiast u nas, jak na razie, jest to kosztowna konieczność spełniana w imię tego, że "człowiek to brzmi dumnie", a "życie człowieka jest najwyższym dobrem". I tak już musi być chyba zawsze. Szczególnie, gdy się uwzględni informację na temat pojmanych arabskich terrorystów.

Na skutek różnych doniesień w mediach o niehumanitarnym traktowaniu przez amerykanów, talibańskich terrorystów w amerykańskiej bazie na Kubie, zjawiła się tam międzynarodowa komisja Czerwonego Krzyża. Komisja wprawdzie nie stwierdziła złego traktowania więźniów, ale jest zaniepokojona ich stanem psychicznym i niezbyt właściwymi warunkami socjalnymi, ponadto proponuje traktowanie ich tak, jak traktuje się jeńców wojennych.
Amerykanie odpowiedzieli, że wkrótce zostanie wybudowany dla nich specjalnie odpowiedni budynek więzienny. Nie zgadzają się natomiast na przyznanie im statusu jeńców wojennych.
Ten temat jeszcze przez kilka następnych dni był w mediach poruszany. Szczególnie obrońcy praw człowieka stają się rzecznikami terrorystów. Co za hipokryzja!
A gdzie byli obrońcy terrorystów, gdy ci terroryści porywali samoloty z setkami pasażerów, gdy te samoloty wbijały się w amerykańskie drapacze chmur, gdy wreszcie na skutek tego zginęły tysiące niewinnych ludzi tylko dlatego, że taka była wola terrorystów, którzy zresztą sami w imię Allacha również tam zginęli? Takich i podobnych nonsensów w naszym życiu są tysiące.

Dla przykładu można również przytoczyć dalszy, ale tym razem nasz krajowy nonsens. Jest nim totalny nonsens społeczno - wychowawczy. Domy poprawcze umieszcza się w ślicznie odremontowanych pałacykach. Na 14 wychowanków zatrudnia się personel składający się z wychowawców, nauczycieli, pracowników obsługi i jak zwykle z dyrektorem na czele.
Co za paranoja w sposobie myślenia urzędników organizujących tego typu instytucje. Czym ci zdemoralizowani wychowankowie zasłużyli się społeczeństwu, że mają tak dobre i kosztowne warunki utrzymania, że stwarza się im o wiele lepsze warunki gzystencji, niż je mają dzieci z rodzin nawet lepiej niż średnio sytuowanych?
Na czym polega tam wychowanie, resocjalizacja i nauka przez tak liczny personel?
W sytuacji, kiedy pewnego dnia pijani wychowankowie zaczęli demolować cenne zabytkowe pomieszczenia pałacyku, to personel nie dając sobie z nimi rady, zmuszony był wezwać policję. Do uśmierzenia tej rozróby dokonywanej przez 14 rozwydrzonych wychowanków, trzeba było wezwać aż 16 policjantów, bo mniejsza liczba też nie mogła sobie poradzić. Aż się ciśnie na usta pytanie, czymże to wszystko jest? Odpowiedź jest prosta. Jeżeli nie jest taką samą, to przynajmniej podobną biblijną Wieżą Babel!
Czesław Suchcicki

piątek, 18 stycznia 2008

Co na to nie tylko miłośnicy zwierząt?


Ostatnio w mediach, jak zresztą co rocznie w związku z nastaniem zimy zaczyna się odnawiać problem ciężkich warunków życia tzw. psów bezpańskich, często źle traktowanych gospodarskich psów łańcuchowych i tych znajdujących się w schroniskach, gdzie mają nawet opiekę lekarską, ale nie zawsze znośne warunki przebywania. Nic w tym dziwnego, bo sposób traktowania zwierząt wywodzi się jeszcze z czasów biblijnych.

Wszystko, co jest na ziemi spośród istot żywych, otrzymał człowiek (Adam i Ewa) w posiadanie od Boga i jest to zapisane w Piśmie Świętym w księdze
Rodz. 1:28
28. Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi. (BT)

Na tej podstawie człowiekowi, jako istocie rozumnej, która osiągnęła najwyższy poziom rozwoju intelektualnego i zajęła najwyższy stopień w hierarchii świata zwierzęcego, został nadany przywilej odgrywania roli dominującej wśród wszystkich istot żywych, a zatem i przywilej posiadania nieśmiertelnej duszy.

Dusza i duchy to temat bardzo kontrowersyjny, jak na przykład rozpowszechniany pogląd, że tylko i wyłącznie człowiek ma duszę i do tego jeszcze nieśmiertelną, natomiast zwierząt pozbawia się tego przywileju, co oczywiście z ich punktu widzenia, jest dla nich bardzo krzywdzące.
Dusza (gr. psyche, łac. Anima). - “Czynnik ożywiający ciało ludzkie, będący pierwszym źródłem ludzkiego poznania i racją tożsamości człowieka. Według spirytystów dusza posiada własną osobowość i konkretny stopień rozwoju. Utożsamiają oni duszę z duchem, pojęcia te łącząc z pojęciem reinkarnacji.
Duszy przysługuje cecha nieśmiertelności, której nie można pojmować jako zwykłej “kontynuacji” istnienia podobnego do istnienia za życia”.
Duchy - “Według spirytyzmu istota inteligentna, żyjąca po śmierci fizycznej człowieka, bytująca w święcie pozamaterialnym. Zgodnie z tą doktryną duchy żyją w święcie niewidzialnym, znajdującym się poza czasoprzestrzenią świata materialnego; w innym wymiarze bytowania są wszędzie, przesyłają komunikaty za pośrednictwem mediów”.

Jeżeli jednak zaczniemy powyższe szczegółowo analizować, to zaczną nasuwać się nam różne wątpliwości, czy w ogóle jesteśmy w stanie to zjawisko zrozumieć zgodnie z jego intencją, tak jak zostało ono wyrażone.
Otóż zgodnie z założeniem, mamy do czynienia z człowiekiem, który jest istotą składającą się z materialnego ciała i niematerialnej duszy. Powstaje teraz pytanie kiedy człowiek jest człowiekiem. Czy dopiero wtedy, gdy otrzymuje duszę, czy nawet bez niej.
Porównując człowieka z pozostałymi istotami żywymi takimi chociażby jak pies, kot lub jagnię, które zgodnie z założeniem, duszy nie mają, musimy się zgodzić, że człowiek nawet bez duszy też pozostanie człowiekiem, nie jest przecież gorszy od każdego z wymienionych zwierząt.
Skoro tak, to już nie można mówić, że człowiek składa się z doczesnego ciała i nieśmiertelnej duszy, bo dusza przestała być częścią składową człowieka.
Patrząc jednak na to ze strony duszy, nasuwa się brak konsekwencji w rozumowaniu. Skoro dusza nie jest integralną częścią człowieka, to po opuszczeniu ciała człowieka nie powinna odpowiadać za jego uczynki w czasie życia. A przecież mówi się wyraźnie, że dusza po opuszczeniu ciała otrzyma to na co zasłużyła.
Natomiast, gdy uznamy ciało i duszę za jedność, to wtedy współodpowiedzialność będzie uzasadniona, a tym samym problem można uważać za rozwiązany.

Niestety, jest to rozwiązanie tylko pozorne, bo jest niepełne i nie wyjaśnia całości szczegółów. Po śmierci człowieka pozostaje ciało, tak samo, jak po zabiciu jagnięcia pozostaje mięso, więc w zasadzie nie ma tu istotnej różnicy poza tą, że jagnię zostanie zjedzone, a człowiek pochowany. Jeżeli zakładamy, że podczas śmierci człowieka, dusza opuszcza jego ciało, to może dzieje się również tak samo podczas śmierci jagnięcia? Może zwierzęta też mają duszę?. Zostawmy to na razie bez odpowiedzi, a zajmijmy się bliżej nieśmiertelną duszą ludzką.

Ludzie często stykający się z umierającymi z racji swego zawodu, różnie relacjonują sam przebieg umierania. “Do ostatniej chwili był przytomny, rozmawiał, głęboko westchnął i wydał ostatnie tchnienie, już nie żył”. “Po dziesięciu dniach od wypadku, zmarł nie odzyskawszy przytomności. Przez cały czas jego życie było podtrzymywane za pomocą podłączonej aparatury”.
Pewne jest, że w pierwszym przykładzie dusza opuściła ciało w czasie ostatniego tchnienia. Natomiast w drugim nie wiadomo, z chwilą utraty przytomności, trochę później, czy po odłączeniu aparatury?
Niektórzy ludzie mają takie szczęście, że w ostatniej chwili udaje się im zawrócić z granicy pomiędzy bytem i niebytem, z dokładnym zapamiętaniem tego momentu.
Oto jedna z wypowiedzi. “Przed oczami przesunęło się całe moje życie, od początku do końca, zobaczyłem nawet takie wydarzenia, o których dawno zapomniałem, był ciemny, jakby tunel z dalekim małym światełkiem. Potem otworzyłem oczy”.
Przesuwające się przed oczami nawet zapomniane obrazy z życia umierającego człowieka, świadczą o jednoczesnym udziale w tym momencie świadomości i podświadomości, a więc o pracy mózgu. W czasie tego świadomego myślenia wysyłane były w eter sygnały w postaci fal o określonej częstotliwości charakterystycznej dla tego właśnie mózgu. Byłyby one ostatnimi sygnałami, gdyby nie ukazało się to małe światełko w ciemnym tunelu, to znaczy, gdyby nie wróciła świadomość i nie nastąpił powrót do życia.
W przeciwny razie nastąpiłoby opuszczenie ciała przez duszę, czyli inaczej mówiąc - przez te niezniszczalne fale - które wiecznie mogą błądzić w przestrzeni kosmicznej. Może się chyba też zdarzyć ewentualność odebrania ich przez inny mózg posiadający “odbiornik” pracujący na takich samych częstotliwościach.

Teraz można powrócić do tych wszystkich istot żywych rzekomo nie mających duszy. Doszliśmy już do tego w swoich rozważaniach, że człowiek będąc bez duszy niczym innym poza wyglądem nie różni się od pozostałych istot żywych. Ponieważ jednak powiedzieliśmy również, że człowiek ma duszę i jest ona po opuszczeniu ciała ludzkiego obciążona wszystkimi uczynkami człowieka w jego życiu doczesnym, więc musimy się zgodzić, że w takim razie dusza nie jest dodatkiem do ciała, ale stanowi z nim integralną całość. W wyniku takiego rozumowania nie ma teraz żadnych uzasadnionych podstaw do twierdzenia, że wszystkie pozostałe istoty żywe prócz człowieka są pozbawione duszy. Być może ich dusza nie jest tak “mądra” jak dusza ludzka, ale na pewno istnieje.

W takim razie istotną cechą człowieka wyróżniającą go wśród innych istot żywych nie jest dusza, lecz niewątpliwie raczej jego najwyżej rozwinięty intelekt. Zresztą odrębnym zagadnieniem pozostanie fakt, że nie wszyscy ludzie potrafią z tego intelektu racjonalnie korzystać.
Na poparcie wyżej wysuniętych wniosków możemy posłużyć się każdym dowolnie wybranym zwierzęciem. Weźmy na przykład psa. Potrafi kochać swego właściciela, jeżeli on oczywiście na to zasługuje. Odczuwa ból i cierpienie. Tęskni w czasie rozłąki, a cieszy się przy spotkaniu. Nie ma wątpliwości, że tak jak człowiek ma podświadomość, świadomość i pamięć. Umie obserwować i naśladować. Na przykład przy otwieraniu drzwi, naciska klamkę i popycha. Gdy nie otwierają się przy pchaniu, to próbuje otworzyć przez pociągnięcie. Jest to dowodem, że w czasie wykonywania czynności, jednocześnie myśli.

Jeżeli jakiś człowiek potrafi powiedzieć, że zwierzęta nie myślą, to wprawdzie niechętnie i bez szczególnej satysfakcji, ale osobiście uważam, że taki człowiek sam nie potrafi myśleć, a jedynie powtarza to, co ktoś kiedyś bez żadnego namysłu powiedział.
Pies podobnie, jak człowiek miewa sny. Reaguje na słowa i gesty. Nie potrafi mówić, ale to tylko dlatego, że nie ma narządu mowy. Mówi się, że niektóre psy są bardzo złe i niebezpieczne. To nieprawda, są takie jak się je wychowa. Ludzie też bywają różnie wychowani. Pies stara się być najlepszym przyjacielem swojego pana, uważa się za członka jego rodziny. Ponieważ jest na utrzymaniu właściciela, więc uważa, że wszystko, co jest własnością jego pana, należy również do niego. Dlatego strzeże gospodarstwa i nikogo obcego nie dopuszcza. On nie jest zły, on pracuje jako stróż mienia swojego pana.

Zwierzęta porozumiewają się między sobą, są na to przykłady. Samiec gdy chce przewodzić w stadzie, to ma wolę walki i wolę zwycięstwa. Niektóre ptaki w latach niepomyślnych przeczuwając, że w okolicy zabraknie pokarmu do wyżywienia wszystkich piskląt, te najsłabsze wyrzucają z gniazda. W dawnych społecznościach ludzkich takie zwyczaje też nie były obce, niemowląt z wadami lub zbyt wątłych też się pozbywano.

Skoro moment opuszczania ciała przez duszę mamy już określony, to pozostaje nam jeszcze znaleźć moment wejścia duszy do ciała człowieka po jego narodzeniu. W sposób uproszczony możemy przyjąć, że tym momentem wejścia duszy do ciała dziecka jest moment rodzenia się, pierwsze zetknięcie się dziecka z otoczeniem, zaczerpnięcie powietrza do płuc i wydanie pierwszego głosu.
Dziecko rodząc się ma mózg ukształtowany. W nim jest już w pełni ukształtowana podświadomość, to znaczy główny program sterujący wszystkimi organami wchodzącymi w skład organizmu dziecka. Działa on poprzez cały szereg podprogramów i ośrodków sterujących w tym również podprogramami pamięci oraz “stacją” nadawania i odbioru fal o określonej częstotliwości. Szczególnie czuła jest w tym czasie stacja odbioru, potrafi ona prawdopodobnie łatwo się dostrajać i nie tylko. W tym momencie “rodzi” się świadomość między innymi przez odbiór z wszechświata sygnałów z zawartymi w nich różnymi elementami informacji. Jest to właśnie ta dusza wchodząca do ciała dziecka, jest to rodząca się świadomość, która przez całe nasze życie ciągle rozwija się i doskonali.

Ostatecznie z tych wszystkich wyżej przedstawionych rozważań wynika, że dusza to ta niematerialna część istoty żywej składająca się ze świadomości i mieści się w umyśle ludzkim względnie w umyśle innej istoty żywej. Dusza jest nieśmiertelna, bo nieśmiertelna jest świadomość, tak samo, jak nieśmiertelna jest myśl i nie tylko ludzka.
Dlatego mając styczność ze zwierzętami pamiętajmy, że są one naszymi młodszymi braćmi. Należy odnosić się do nich z odpowiednim szacunkiem i zrozumieniem. Takim, jak na to zasługują, a przede wszystkim otaczać je opieką kiedy będą jej potrzebowały.
Czesław Suchcicki

środa, 16 stycznia 2008

Podziw, impuls i refleksja

Kto z nas ludzi nie tylko dorosłych nie zrobił w życiu czegoś pod wpływem tak zwanego impulsu? Czegoś dobrego lub czegoś, czego później nawet żałował?
W moim przypadku, napisanie tej refleksji odbyło się również pod wpływem impulsu powstałego po obejrzeniu w telewizji w dniu 9.02.07 dwóch odcinków amerykańskich seriali dokumentalnych:
„Cuda dzikiego Zachodu” i „Wolny wybór”.

To są rzeczywiście piękne cuda przyrody i nic dziwnego, że każdego roku zjeżdżają tam miliony turystów, by je podziwiać. Oczarowały mnie pokazane w pierwszym odcinku cuda przyrody, a w drugim cuda myśli ludzkiej, jakimi są cuda techniki oraz ekonomiczne manipulacje wybitnych ludzi potrafiących te cuda myśli ludzkiej wykorzystywać w skali międzynarodowej.

My zwykli ludzie podziwiamy cuda natury i cuda będące wytworem myśli ludzkiej. Podobnie podziwiamy cuda natury w świecie zwierząt. Są one odkrywane i badane przez sztaby naukowców całego świata. Godne podziwu są szczególnie cuda tworzone przez ludzi wybitnych w dziedzinie nauki, techniki, biologii, medycyny i w wielu innych dziedzinach, w tym również w sferach gospodarczych.
Wszystko to, co obejrzałem, próbowałem sobie przemyśleć na własny użytek i to był właśnie ten impuls, który kazał mi zastanowić się nad tym, co już wcześniej zapisałem w moich notatkach na własny użytek i nad tym czego jeszcze nie napisałem, a powinienem napisać.

W trakcie moich przemyśleń ciągle nasuwało się niezaprzeczalne stwierdzenie, że mimo wszystko, największym na świecie cudem natury jest właśnie samo życie, jako takie niezależnie kogo lub czego ono dotyczy. Jednak największym cudem natury jest niezaprzeczalnie pod każdym względem człowiek. Dlatego musiałem zadać sobie - jak sądzę – kilka istotnych pytań.

Skoro człowiek jest najważniejszy, to dlaczego tak mało poświęca się uwagi na jego wychowanie?
Dlaczego system wychowawczy i dydaktyczny w szkołach jest tak skostniały i nie stwarzający młodemu człowiekowi pełnych możliwości rozwoju? Takich możliwości rozwoju, które pozwalałyby mu nie tylko nadążać za ogólnym postępem w rozwoju państw przodujących, ale nawet ten rozwój w przyszłości wyprzedzać.

Takich "dlaczego?" można mnożyć w setki, ale z samego tylko mnożenia, jak wiadomo i tak nic nie wyniknie. Zatem zastanówmy się nad problemem wspólnie.
Jesteśmy narodem zorganizowanym, tak zwanym cywilizowanym. Mamy młode państwo demokratyczne o ustroju kapitalistycznym. Ale państwo to nic innego, - mówiąc w największym skrócie - jak tylko aparat ucisku. To jest taka jemioła żerująca na organizmie narodu.
Jest to tym dziwniejsze, że nasze państwo w osobach naszych polityków chyba zapomniało o swoim podstawowym obowiązku wobec narodu. Państwo bazując na wyzysku narodu, wcale nie dba o byt i jego rozwój. Politycy pamiętają o narodzie w czasie wyborów. Wtedy szermują wzniosłymi hasłami i obiecankami bez pokrycia. Natomiast po wyborach o wszystkim zapominają i korzystając z danych im przywilejów, załatwiają własne interesy. Państwo jest zatem przeciwieństwem tych maleńkich, ale mądrych stworzeń, jakimi są mrówki.

Nasze państwo troskę o przyrost naturalny i wychowanie młodego pokolenia złożyło wyłącznie na barki rodziców, którzy z powodu braku odpowiednich warunków materialnych nie zawsze temu zadaniu mogą sprostać. A co robi państwo w tym zakresie? Zwyczajnie nic, czeka na przyrost nowej siły roboczej, by móc ją wyzyskiwać tak, jak to robiono od zarania dziejów. Państwo zapomina, że w ten sposób podcina gałąź, na której siedzi. Mrówki robią to o wiele mądrzej. One wpierw mszyce hodują, a dopiero potem je doją!

Wygląda na to, że trochę zboczyłem z tematu, ale ja tylko tak z "troski", podobnie, jak pani Grzybowa, ta z "Plebanii". Kto ogląda ten serial, wie o co chodzi.
Dlatego drodzy rodzice, zabierając się za wychowanie swojego dziecka, musicie wiedzieć, że przygotowujecie je do życia w warunkach nie obecnych, ale tych, które dopiero nastąpią. Stoi więc przed wami pytanie, jakie te warunki będą i czy je potraficie przewidzieć? Jest to jedna z największych niewiadomych, którą musicie w jakiś sposób przezwyciężyć, zdając sobie sprawę z odpowiedzialności na was ciążącej wobec waszych dzieci. Jest to wasza odpowiedzialność za przygotowanie dziecka do życia w przyszłości, w przyszłych warunkach, które w zasadzie trudno jest z góry przewidzieć.

Państwo choć nie powinno tak postępować, to jednak, jak widzimy dokonuje wyboru. Może chcieć lub nie chcieć inwestować w przyszłość, w przyrost naturalny narodu, która to inwestycja dopiero po kilkunastu latach może zacząć się zwracać tworząc dochód narodowy, względnie może się nie zwrócić. Państwo może wybierać, ale rodzicom tego robić nie wolno.

Na rodzicach ciąży święty obowiązek nałożony przez podstawowe prawo natury. Otrzymałeś życie, więc musisz je również dać, aby pozostawić po sobie nowe pokolenie. Podejmując się tego obowiązku musimy jednocześnie zdawać sobie sprawę z faktu, że od samego początku, to jest od chwili poczęcia i później, tak w całym procesie wychowawczym dziecka, jak i w poszczególnych jego elementach składowych, zawsze nadrzędną rolę spełnia nie kto inny, jak tyko rodzice. To na nich spoczywa obowiązek takiego wychowania dziecka, aby w przyszłości mogli być z niego dumni. Powinni mieć również świadomość, że jest to ich odpowiedzialność obywatelska wobec narodu.

W rzeczywistości jednak nie zawsze tak jest. Jest wielu, którzy skutecznie w ten proces próbują się włączyć ze swoimi nakazami i zakazami. Rodzice na drodze spełniania swego rodzicielskiego obowiązku zamiast pomocy, napotykają tylko szereg trudności i ograniczeń.

Żyjemy już w 21 wieku, w czasach olbrzymiego postępu w nauce, technice i życiu gospodarczym. A czasem odnosi się wrażenie, że tkwimy w mrokach średniowiecza i Świętej Inkwizycji.
Bo jak można inaczej to rozumieć, gdy korzystanie ze zdobyczy tego postępu jest bardzo utrudnione, a często wprost niemożliwe. Mam tu namyśli wszystko to, co utrudnia rodzicom poprawne wypełnianie ich obowiązku rodzicielskiego i jednocześnie odpowiedzialności obywatelskiej wobec narodu za pełnowartościowy przyrost naturalny.

Przykładem niech będzie matka, której odmówiono przeprowadzenia badań prenatalnych i w wyniku tej odmowy musiała urodzić już drugie ułomne dziecko.
Gdy dodamy do tego takie stwierdzenia dotyczące aborcji, jak "Nikt nie ma prawa unicestwiać istnienia", a "Chorzy są bogactwem kościoła" oraz proces obumierania pozostałych embrionów przy zapładnianiu in vitro nazywanie uśmiercaniem dzieci i utożsamianie go z aborcją, to od razu wiemy z czym mamy do czynienia i do czego to prowadzi. Utrudnianie w przeprowadzaniu badań prenatalnych w wielu przypadkach skutkuje rodzeniem dzieci ułomnych z wrodzonymi wadami genetycznymi.

Nikt z normalnych ludzi nie może powiedzieć, że zakaz aborcji nie jest zakazem słusznym. Zakaz mordowania dzieci nienarodzonych musi być utrzymany, ale to wcale nie znaczy, że wszyscy kiedy tylko chcą i ile chcą mogą rodzić.
Potomstwo musi być wydawane na świat świadomie, a rodzice przed jego wydaniem muszą być uświadomieni, jakie pod tym względem ciążą na nich obowiązki, a przed całym narodem odpowiedzialność. Rodzice obciążeni różnymi wadami genetycznymi uniemożliwiającymi wydanie zdrowego potomstwa powinni mieć nawet urzędowy zakaz wydawania potomstwa, a już szczególnie wtedy, gdy tych wad genetycznych nie da się usunąć nawet na drodze terapii genetycznej.

Poruszane zagadnienie jest trudne, a w wielu wypadkach nawet bolesne. W wielu rodzinach mogą powstawać różne wątpliwości, każdy człowiek może mieć przecież na powyższy temat jakiś swój punkt widzenia, a tym bardziej kiedy dane zagadnienie może dotyczyć jego samego. Można również mieć zastrzeżenia, czy to nie narusza swobód obywatelskich zagwarantowanych obywatelom konstytucyjnie.
Otóż na pewno nie narusza. Interesy społeczne, narodu i państwa są wyższej rangi niż interes pojedynczego obywatela, a już tym bardziej, kiedy ten interes obywatela jest sprzeczny z interesami wyższej rangi i może zagrażać prawidłowemu rozwojowi narodu.
Ci, co mają inny pogląd niż przedstawiam, mogą do tego zagadnienia podejść z biblijnego punktu widzenia.
Rodz.27
27. Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę. (BT)
Wynika z tego, że człowiek jest stworzony na obraz Boga, a w innym wersecie czytamy:
5 Moj. 17:1
„Nie będziesz ofiarował Panu, Bogu swemu, cielca ani owcy, na których jest wada, jakikolwiek brak, gdyż jest to obrzydliwością dla Pana, Boga twego”. (BW)

Zatem stwierdza się, że Bóg lubuje w tym, co jest piękne i zdrowe. Bóg żądał, aby składane na ofiarę zwierzęta były jakości najwyższej, nie nosiły na sobie znamion jakichkolwiek wad wrodzonych czy nabytych. Wszystkie musiały być zdrowe i piękne, takie jakimi je Bóg stworzył.
Dlatego tym bardziej nie powinno mieć miejsca zapełnianie Ziemi niedorozwiniętymi i kalekimi dziećmi, rodzonymi przez rodziców mających wrodzone wady genetyczne lub inne wady będące wynikiem różnych kuracji leczniczych nie do końca zbadanych pod względem ich ubocznego działania na organizm ludzki.
Z przekazu biblijnego należy wnosić, że wszelkie wady wcale nie są Bogu miłe. Bóg jest przecież najwyższą doskonałością i człowieka stworzył właśnie na swoje podobieństwo.

W życiu człowieka nigdy nie wiadomo, jakie nieszczęścia lub kalectwa mogą go spotkać. Przykładem tego są wypadki drogowe, wszelkiego rodzaju kataklizmy, wypadki przy pracy itp. Wystarczająco dużo jest problemów życiowych, nieszczęść i cierpienia z tego powodu żeby jeszcze lekkomyślnie tworzyć nowe.
Dlatego też nie do pomyślenia jest stwarzanie warunków zmuszających rodziców do rodzenia dzieci niepełnosprawnych. Należy wprost przeciwnie, podjąć odpowiednie działania zabraniające wydawać potomstwo rodzicom, co do których już z góry jest pewność, że ich potomstwo odziedziczy po nich nieuleczalne wady genetyczne. Dotyczy to również osobników z głębokim niedorozwojem umysłowym.

Tymczasem nasi politycy zamiast solidnie wywiązywać się z podjętych przez siebie i nałożonych przez wyborców obowiązków, zajmują się rozgrywkami ze swoimi przeciwnikami. Politycy eliminują się nawzajem przy pomocy odpowiednich nie zawsze prawdziwych haseł. Wprawdzie nie można tego utożsamiać ze spalaniem na stosie, ale to nie zmienia faktu, że na jedno wychodzi, gdy się weźmie pod uwagę stosowane metody.
Czesław Suchcicki

piątek, 11 stycznia 2008

Jeden z naszych narodowych dziwolągów

Jest to problem przybierający kształty ośmiornicy, obejmujący swoimi mackami cały nasz naród uniemożliwiając mu normalny rozwój. Żeby od razu było jasne o co chodzi, więc zacznijmy od początku.

Zacznijmy od takich pojęć, jak miłość i popęd płciowy. Przecież czas najwyższy, abyśmy zaczęli nazywać rzeczy po imieniu. Ale cóż, wprawdzie już coraz mniej mówi się o bocianach przynoszących dzieci, ale na przykład słowo "kochać" nadal ma dwa znaczenia. Raz, jako uczucie, a drugi raz, jako czynność!
Jak dotychczas nasi naukowcy od języka nie zdołali z tym problemem się uporać i nie stworzyli odpowiednich odrębnych określeń na potrzeby dnia codziennego.

Słowo "kochać", jako czynność w dalszym ciągu pozostaje słowem "tabu" tak w rodzinie, jak również w szkole. Wypowiadane w znaczeniu jako czynność, jest jednoznaczne z obcojęzycznym słowem seks.
Jak wiemy, w wyniku uprawiania seksu, może nastąpić ciąża, która przy nieodpowiednim uświadomieniu partnerów, często bywa ciążą niepożądaną. Wtedy wyłania się nowy problem, którym jest ewentualna aborcja.
Należy stanowczo stwierdzić, że uświadomienia seksualnego jest za mało nie tylko wśród młodzieży, ale również wśród dorosłych obojga płci, mimo że w tym uświadamianiu biorą udział trzy zainteresowane instytucje, tj. kościół, państwo i społeczeństwo.

Ponieważ społeczeństwo nasze, jak się ogólnie mówi, jest w ponad 95 procentach katolickie, więc kościół w tym uświadamianiu może mieć istotną przewagę, ale kościół w swym nauczaniu przede wszystkim ogranicza się tylko do przypominania piątego przykazania boskiego "nie zabijaj" i w zasadzie nic go więcej nie interesuje.
Podobnie, ale bardziej uniwersalnie wypowiedział się Papież Jan Paweł II. "Nikt nie ma prawa unicestwiać istnienia". Jest to wypowiedź tak głęboka i poważna, że w kilku słowach i w tym miejscu nie można się do niej ustosunkować.
Poza tym kościół jest zainteresowany w jak największym przyroście naturalnym, bo wtedy i zgonów będzie dostatecznie dużo, a to z kolei przynosi kościołowi odpowiednie dochody, tak z okazji narodzin, jak później z okazji zgonu.
Natomiast państwo też jest zainteresowane przyrostem naturalnym, szczególnie wtedy, gdy efekt tego przyrostu stanie się już pracującą częścią społeczeństwa, bo ta część tworzy dochód narodowy, na którym państwu szczególnie zależy.
Ale z drugiej strony, nadmiernie rozbudowany aparat państwowy i jego sfera polityczna nie jest zainteresowana w inwestowaniu w ten przyrost naturalny w okresie od narodzenia do osiągnięcia
pełnoletności, bo to zbyt długi okres czekania na efekty, a kadencja naszych parlamentarzystów, jak wiadomo trwa tylko cztery lata.
Ponadto nasi politycy tak mocno są zajęci własnymi sprawami, że nie mają czasu na zajęcie się likwidowaniem nadmiernego bezrobocia. Nawet nie chcą lub nie potrafią istniejącej siły roboczej w odpowiedni sposób zagospodarować. W efekcie ta siła robocza nie znajdując w kraju zatrudnienia, w poszukiwaniu chleba uciekła za granicę.
Próba pomocy państwa dla rodzin, w postaci tak zwanego "becikowego", będąca zachętą do zwiększenia przyrostu naturalnego,  ze względu na jego wysokość, jest zwyczajną kpiną z problemu.
Skoro punkty widzenia kościoła i państwa na temat przyrostu naturalnego mamy już za sobą, więc możemy teraz zająć się samym społeczeństwem, jako ostatnim członem ogniwa, od którego przyrost naturalny zależy, a poziom uświadomienia seksualnego ma podstawowy i niezaprzeczalny wpływ.

Uświadomienie seksualne jest w naszym narodzie pod każdym względem na bardzo niskim poziomie. W najgorszej sytuacji jest pod tym względem młodzież, która na rodziców nie może liczyć, bo rodzice w większości sami tej świadomości nie mają, a stosunek kościoła i państwa do tego problemu już był przedstawiony. Szkoła do tego zagadnienia podchodzi tak, jakby to nie był jej problem. Do dyspozycji młodzieży pozostaje jedynie uświadomienie tzw. „podwórkowe”.

Co zatem z tego zaczarowanego kręgu wynika? Wynika jeden podstawowy problem, którego państwo nie potrafi lub z wiadomych względów nie chce rozwiązać. Jest nim szara strefa aborcji, bo sama aborcja, jako taka jest z małymi wyjątkami - prawnie zakazana. Ostatnio wprawdzie bez skutku, niektórzy parlamentarzyści dążyli do umieszczenia odpowiedniego pod tym względem paragrafu w Konstytucji RP.

Jednak społeczeństwo na te problemy ma swój punkt widzenia. Rodzice nie chcą powiększać swoich rodzin. Rodziny są na to zbyt ubogie, by mogły utrzymać większą liczbę dzieci. Na pomoc państwa, jak dotychczas też liczyć nie mogą.
Jaki jest zatem stan obecny, czy ktoś tym problemem przynajmniej się interesuje, czy może rozwiązuje się on samoistnie bez niczyjego udziału i pomocy?

Jakość i kondycja społeczeństwa pod względem fizycznym, umysłowym i zdrowotnym powinna być dla państwa i narodu zagadnieniem priorytetowym.
Tymczasem nie prowadzi się badań prenatalnych, a efektem tego jest rodzenie dzieci ułomnych z wrodzonymi wadami genetycznymi. Pozwala się wydawać potomstwo rodzicom, co do których już z
góry jest pewność, że ich potomstwo odziedziczy po nich nieuleczalne wady genetyczne. To samo dotyczy również osobników z niedorozwojem umysłowym. Czy ktoś u nas zastanawia się nad tym do czego to w przyszłości może doprowadzić?

Ostatnio rozpętała się dyskusja wokół zasądzonego przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości odszkodowania matce, której wcześniej odmówiono przeprowadzenia badań prenatalnych i w wyniku tej odmowy musiała urodzić już drugie dziecko ułomne.
Kościoła widocznie te zagadnienia nie dotyczą, bo kościół wie swoje. Kościół ustami swoich najwyższych dostojników uważa, że "Nikt nie ma prawa unicestwiać istnienia", a "Chorzy są bogactwem kościoła". To dobitnie świadczy o stosunku kościoła do problemów, z którymi od lat boryka się nasze społeczeństwo.
Mimo tego, że wszystkim powyższe zagadnienia są lub powinny być od dawna powszechnie znane, to w dalszym ciągu są tacy, co zabiegają w sejmie o konstytucyjny zapis o ochronie życia od poczęcia, a tym samym o absolutny zakaz aborcji. A jaka jest praktyka w tym zakresie?

Powszechny brak uświadomienia seksualnego skutkuje - o czym media bardzo często donoszą - całkowitym, gorzej niż zdziczeniem. Fakty są takie, że w kubłach na śmieci są znajdywane nie tylko zwłoki noworodków, ale nawet czasem - o zgrozo - jeszcze żywe noworodki, które dzięki natychmiastowej pomocy udaje się niekiedy uratować. Dzieje się tak w czasie, gdy przy szpitalach znajdują się "żłobki" do których matka nowo narodzonego dziecka, może je złożyć (porzucić) bez ponoszenia żadnych z tego tytułu konsekwencji.

Poza tym, mimo zakazu, w kraju występuje duża liczba często nawet pokątnych aborcji, a jednocześnie rodzinom zainteresowanym adopcją dzieci, stawiane są bardzo duże trudności. Rodziny te całymi latami bezskutecznie oczekują na zezwolenie adopcji, bo przepisy prawne są zbyt skomplikowane, po prostu nie są im przyjazne.

Na dodatek jeszcze jeden przykład będący już chyba szczytem hipokryzji. Przeciwnicy zapłodnienia in vitro - obumieranie pozostałych embrionów - nazywają uśmiercaniem dzieci i utożsamiają to z aborcją. Przerażenie ogarnia, gdy się sobie uświadomi, że prócz hierarchów kościelnych tak samo niską świadomość w tym zakresie mają również niektórzy nasi wykształceni parlamentarzyści, będący rzekomo ludźmi z „najwyższej półki”.
Jak by na to nie patrzeć, to od razu widać, że w rozgrywkach politycznych wszystkie chwyty są dozwolone.

Cóż jeszcze do tego można dodać? Jedynie tylko to, że zaczęło się od tak pięknego słowa "kochać", a kończy się w dalszym ciągu nie rozwiązanym problemem, czyli jeszcze jednym, ale tym razem jednym z większych dziwolągów panoszących się – jak często powtarza pani Jaworowicz –„ w tak pięknym naszym kraju”.

Czesław Suchcicki

wtorek, 1 stycznia 2008

Rozważania na styku starego i nowego roku



Rozważania na koniec starego i początek nowego roku
Koniec starego i początek nowego roku jest szczególną okazją do zastanowienia się nad problemem naszego przemijania w ogóle i nad tym przemijaniem, które w pewnym momencie staje się już tylko znakiem zapytania. Wtedy przemijanie staje się wąziutką linią pomiędzy „bytem i niebytem”. Pomiędzy jestem, byłem i będę. Czy już byłem przed jestem? Czy jeszcze będę po byłem? W ogóle, co to jest istnienie i jaką ma postać, czy zawsze ma ono postać tylko materialną? Pomiędzy bytem i niebytem, jest świadomość i podświadomość, jest mózg - komputer na chemicznych tranzystorach, elektrofalowy charakter myśli. Czy możliwy jest odbiór myśli cudzych i jeżeli tak, to w jakich okolicznościach jest to możliwe?
Czy istnienie ma tylko postać materialną? Ciekawe pytanie, chociaż jeszcze ciekawsze może okazać się znalezienie na nie odpowiedzi.
Wydaje się, a nawet jest to chyba pewne, że nie tylko. Zależy, jak zechcemy na to spojrzeć. Jeżeli założymy, że myśl i wyobraźnia jest niematerialna, to odpowiedź będzie twierdząca, że istnienie jest tylko materialne. Jednak spójrzmy na zagadnienie z innej strony. Wymyślić możemy sobie różne zdarzenia, wyobrazić najbardziej niesamowite sytuacje i obrazy, których w rzeczywistości nie ma. Potem to wszystko możemy utrwalić na odpowiednim nośniku informacji, a to już umożliwia nam wielokrotnie to odczytywać i oglądać. Więc to wszystko zostało zmaterializowane przez nas na odpowiednim nośniku, może być zapisane również na papierze.
Ale jest to wszystko tylko wirtualne, w rzeczywistości tego nie ma. Jest to wytwór naszego myślenia, naszej wyobraźni. Ponieważ jednak to coś stworzone w naszej wyobraźni, możemy przesyłać na odległość w postaci głosu, obrazu i tym podobnej informacji, więc jest to jednak materia. Wprawdzie myśli jeszcze nie da się w czystej postaci przesłać, ale gdy jest ona wyrażona w słowie lub obrazie, staje się wtedy możliwa do przesłania nawet na największą odległość.

Czas

Życie mamy jak wiadomo tylko jedno i korzystamy z niego w określonym czasie, więc nie od rzeczy będzie oprócz zastanawiania się nad sensem życia, dodatkowo zastanowić się głębiej również nad zagadnieniem czasu. Słowa czas używamy prawie na każdym kroku naszej działalności, naszego życia, ale tak naprawdę to nie zawsze dokładnie wiemy, co to jest ten czas, co znaczy chociażby samo słowo czas, a tym bardziej, kiedy użyte jest w różnych kontekstach.
Dlatego też będzie rzeczą nieodzowną spróbować naświetlić i zrozumieć trudny problem pojęcia, jakim jest czas. Nawet sami uczeni pod tym względem mają duże wątpliwości. Wystarczy przytoczyć jedno zdanie z książki „1001 spotkań z nauką”, które brzmi: „Uczeni nie potrafią sprecyzować, czym jest czas, potrafią jedynie go zmierzyć”.
Otóż to, jeszcze nie zdążyli dokładnie sprecyzować definicji czasu, a już potrafią go zmierzyć! W takim razie mierzą coś, czego jeszcze nie poznali, a mówią, że to jest czas, bo taką nadali mu nazwę.
Ten rzekomy czas mierzą przy pomocy zbudowanych przez siebie precyzyjnych zegarów (często nazywanych czasomierzami). Robią to obecnie z wyjątkowo precyzyjną dokładnością, bo na przykład zegar atomowy ma już dokładność do trzynastego miejsca po przecinku (10-13 sekundy). To jest już szczególnie szczytowe osiągnięcie w stosunku do czegoś, czego jeszcze nie potrafi się określić.
Z pojęciem czasu mamy do czynienia na każdym kroku. Przykładowo mówimy: żeby z punktu A dostać się do punktu B, musi upłynąć określony czas. Zatem, co my robimy w tym czasie? Odpowiedź prosta - odbywamy podróż od A do B. Wynika z tego, że czas upływa w czasie podróży. Na tym właśnie polega cały problem. Jak może czas upływać w czasie?
Problem jest tym większy, że wtedy, gdy mówimy o upływie czasu, to tak naprawdę w rzeczywistości mamy do czynienia z pomiarem ruchu olbrzymiego ciała niebieskiego w kosmosie, jakim jest nasza Ziemia, a nie z pomiarem czasu, czyli czegoś, czego w zasadzie jeszcze dokładnie nie znamy.
Jeżeli zatem nie mierzymy czasu, to w rzeczywistości, co takiego i w jaki sposób mierzymy?
Zacznijmy wobec tego od początku, od dwóch interesujących nas ciał niebieskich poruszających się w przestrzeni kosmicznej. Od Słońca, któremu zawdzięczamy możliwość istnienia życia i Ziemi, na której znajdujemy się i żyjemy.
Słońce obraca się wokół własnej osi i wysyła światło na Ziemię. Ziemia okrąża Słońce i jednocześnie obraca się wokół własnej osi, a my będąc na Ziemi, też się poruszamy razem z nią. Jeżeli Ziemia wykona jeden obrót, to znaczy, że mamy za sobą jedną dobę (24 godziny). Gdy po 365 obrotach wokół własnej osi, Ziemia dokona jednocześnie jednego okrążenia Słońca, wtedy mamy za sobą jeden rok.
W czasie okrążania Słońca przez Ziemię, wystąpią na niej (na Ziemi) cztery pory roku charakteryzujące się określonymi zjawiskami, jak między innymi: wiosna - początek wegetacji roślin, lato- wzmożona wegetacja i dojrzewanie roślin, jesień - zbiór plonów i ustanie wegetacji, zima- okres spoczynku, brak wegetacji. Lato - temperatury najwyższe, zima - najniższe. Te zjawiska są na ogół nam wszystkim dobrze znane.
Jak z powyższego wynika, mamy tu do czynienia z pomiarem ruchu obrotowego Ziemi dokoła jej osi i obiegu Ziemi wokół Słońca. My to z przyzwyczajenia nazywamy upływem czasu. A przecież tak na chłopski rozum wiemy, że płynąć może rzeka, a czas, o którym mówimy mógłby tylko mijać.
Jeżeli 1 stycznia rozpoczniemy nowy rok, to po okrążeniu Ziemi dokoła Słońca, rok się skończy i znowu znajdziemy się dokładnie w tym samym miejscu. Nic tu nie upłynie, jedynie kalendarz wskaże, że zaczniemy rok następny. Wyraźnie z tego widać, że kręcimy się w kółko, jak „pies wokół własnego ogona” przez całe swoje życie, i co, chcemy to nazywać upływem czasu?
Poza tym doskonale wiemy, że nie zauważamy żadnego upływu czasu, gdy poruszając się razem z Ziemią na jej powierzchni, przebywamy określoną drogę zależną od punktu, na którym się znajdujemy na ziemi. Jeżeli jesteśmy na równiku, to przebywamy około 40000 km w ciągu jednego obrotu ziemi i wcale tej szybkości nie odczuwamy. Nawet nie odczuwamy, że się w ogóle poruszamy, bo z nami porusza się wszystko, co nas otacza. Nie odczuwamy ruchu, bo nie mamy żadnego punktu odniesienia.
Gdy spojrzymy na załączony rysunek, to w uproszczeniu widzimy Słońce i Ziemię ze strzałką wskazującą jej obrót. (Pominięto kątowe odchylenia osi obrotu Ziemi względem Słońca). Nie można było pokazać upływającego czasu, bo czas nie jest ciałem fizycznym. Jeżeli spojrzymy na zegarek, którego strzałka wskazuje godzinę dwunastą, to wiemy, że już minęła połowa dnia (połowa doby). Po to właśnie wynaleziono zegar i jego tarczę podzielono na 12 części (godziny, minuty, sekundy), aby jego wskazówki pokazywały nam o jaką część obrotu, Ziemia obróci się w ciągu jednego dnia względnie nocy. (obecnie są też zegary bez tarcz) Trudno powiedzieć dlaczego to, co kolejno pokazują wskazówki zegara nazwano czasem, i że ten czas płynie.
Płynąć, jak już wspomniałem, może woda w rzece, ale idąc drogą możemy jedynie mijać kolejno rosnące drzewa przydrożne.
Gdy mówimy, że czas mija, to tylko w tym sensie, że wskazówka zegara przesuwa się z jednego punktu do drugiego. A co z czasem? Jeżeli powiemy, że upływa, to jedynie w pojęciu umownym wynikającym z teorii względności. Czy w pojęciu codziennym możemy powiedzieć, że mija nas powietrze, albo że my je mijamy? Oczywiście nie możemy.
Powietrze nas otacza ze wszystkich stron dzięki temu, że Ziemia ma atmosferę. Chociaż powietrza nie widzimy, to jednak go odczuwamy. Natomiast czasu nie widzimy, ani nie odczuwamy jego istnienia.
To, co w naszym życiu mierzymy przy pomocy zegarów i potocznie nazywamy czasem, jest zjawiskiem umownym. W rzeczywistości jego nie ma, jest ono tylko iluzją. Taką sama iluzją, jak wiele innych twierdzeń wymyślonych przez ludzi, a tym większą iluzją, bo nie dającą się niczym udowodnić. Jeżeli zatem istnienie tego umownego czasu jest nieprawdziwe, choć jego istnienie uzasadniamy przy pomocy zegarów, to co dopiero mamy mówić o prawdziwości innych twierdzeń, których nie potrafimy sobie nawet wyobrazić?
Sądzę, że nie ma potrzeby przytaczania przykładów takich twierdzeń nieprawdziwych, wymyślonych przez ludzi, które w tej chwili mam na myśli. Ten, kto zechce je znaleźć, z łatwością może to zrobić. Otóż te wymyślone pojęcie czasu mierzone przy pomocy zegarów jest tak mocno zakorzenione w naszych umysłach, że mamy w użyciu wiele określeń z tym czasem związanych.
Mówimy często, że coś zrobiliśmy w określonym czasie, względnie, że czas stanął w miejscu.
Doświadczeni ludzie mówią, że czasu straconego nie da się nadrobić. Nawet w piosence mówi się, że „upływa szybko życie, jak potok płynie czas”. Czasem też mówi się, że w minionych okresach czas dla jednych był łaskawszy, a dla innych mniej. Podobnych przykładów jest znacznie więcej i wszystkie uważa się za prawdziwe, ale rzeczywistość niestety jest inna.
Skoro ten zegarowy czas jest tylko pojęciem umownym, to trudno jest zrozumieć, dlaczego tak się oszukujemy, dlaczego nie potrafimy zrozumieć, że ten czas umowny gdyby nawet naprawdę fizycznie istniał, to i tak byłby tylko jeden i ani dobry, ani zły.
Czasu nie da się cofnąć, ale można cofnąć się w czasie. Można powiedzieć, że robiliśmy coś w czasie trwania czegoś, ale nie można powiedzieć, że jakieś zajęcie zajęło nam określoną ilość czasu. Nie można również powiedzieć, że nie mamy czasu na wykonanie jakiejś pracy, bo na jej wykonanie potrzeba dużo czasu, którym obecnie nie dysponujemy. Czasu nie ma ani dużo, ani mało. Czas jest nieskończony. Oczywiście mam tu na myśli ten czas rzeczywisty - astronomiczny.
Patrząc na zegarek widzimy przesuwające się wskazówki informujące nas o rzekomo mijającym czasie. Ale to jest nieprawda. To nie czas mija, to my przemijamy, to przemijają zdarzenia, które my napotykamy na naszej drodze, po której poruszamy się w przestrzeni międzyplanetarnej wspólnie z ziemią, z którą związany jest nasz byt doczesny. To czego dokonuje zegar nie jest pomiarem czasu tylko pomiarem zdarzeń fizycznych. Zegar na małych odcinkach lub kalendarz na odcinkach dużych wskazuje tylko, jak wielkie są te przestrzenie dzielące między sobą poszczególne zdarzenia.
Przy tej okazji nasuwa się refleksja związana ze słowem przemijanie, bo z nim się wiąże cały szereg istotnych problemów. Przemijają lata, przemijają całe pokolenia. Jedne odchodzą, drugie przychodzą. Nasuwa się pytanie po co ta cała karuzela się kręci? Słowo karuzela, to jest naprawdę właściwe określenie dla tego zjawiska.
Ponadto na tle powyższego można puścić wodze fantazji i snuć dowolne wyobrażenia na temat, jakie znaczenie ma na ziemi życie w ogóle, a życie człowieka w szczególności?
Czasu takiego, o którym mówimy, że płynie, przemija itp. w rzeczywistości nie ma. To jest termin umowny. Żeby jednak nie burzyć tego wszystkiego, co dotychczas zostało zakodowane w naszych umysłach, a zostało stworzone przez plejadę uczonych w ciągu całych wieków, więc zostawmy ten termin w użytkowaniu, ale dla odróżnienia nazwijmy go czasem subiektywnym, naszym czasem ziemskim.
Przeciwieństwem czasu subiektywnego jest czas rzeczywisty, czas obiektywny. Nie jest on żadnym czwartym wymiarem, jak czasem niektórzy próbują nieśmiało sugerować. Jest on tym, czego chyba nigdy nie zrozumiemy. Jest to po prostu przestrzeń międzyplanetarna, w której wszechświat jest w ciągłym ruchu. Jest on jeden ponad wszystko. Nie miał początku i nie będzie miał końca, jest nieruchomy i niezniszczalny. Jest po prostu wieczny. Dlatego nie można mówić, że czas upływa, bo z upływaniem wiąże się ubywanie, a czasu nie może ubywać, bo jest on nieskończony. To właśnie w nim wszystko się odbywa, sam niczego nie tworzy, jest na wszystko obojętny.
Podsumowanie
W podsumowaniu dotychczasowych wywodów dotyczących określenia czasu, chciałbym sprecyzować mój ostateczny pogląd na ten temat.
Podczas wielokrotnego czytania tego, co napisałem wcześniej, za każdym razem wyłaniały się jakieś myśli nowe, korygujące lub doskonalące dotychczasowe sformułowanie tekstu, względnie wymuszające dodanie myśli zupełnie nowej, jak choćby poniższa wnosząca pewne wyjaśnienie.
Skąd się wzięło tyle nieporozumień i zamieszania wokół pojęcia słowa czas?
Przyczyna jest prosta, jest to wynik pomieszania pojęć. Dla przykładu porównajmy takie słowa jednobrzmiące, ale nie jednoznaczne i związane z nimi pojęcia.
Niechaj to będzie słowo morze i może, które na pierwszy rzut oka różnią się między sobą tylko pisownią.
Przy wypowiadaniu słowa morze, wyobrażamy sobie bezmiar słonej wody i szum przelewających się fal, gdy jest ono wzburzone. Natomiast ze słowem może, kojarzy się od razu jakaś niepewność typu, co mamy zrobić lub na co się zdecydować? Wypić kawę czy może herbatę? Kupić piwo czy może oranżadę? Dwa podobne słowa, a jakże różne zawierają znaczenia.
Jak widać cały sens (wartość) nie tkwi w słowie, ale w znaczeniu jakie się nam kojarzy, jakie temu słowu przypisujemy lub nadajemy, gdy to słowo mamy na myśli lub je wypowiadamy. A słów wieloznacznych, jak wiadomo jest bardzo dużo.
Podobnie jest z pojęciem czasu. Zależy, co będziemy mieli na myśli używając słowa czas. Czy będziemy wyobrażali sobie ten czas wielki, niezdefiniowany czas astronomiczny lub raczej kosmiczny, czy może ten mały ziemski, będący w powszechnym użyciu - jego znaczenie zawarte w słowie czas, którym na co dzień się posługujemy bez dokładnego rozumienia jego sensu.
1 Czas (ten wielki, astronomiczny lub kosmiczny) nie jest jednostką fizyczną, ani żadnym czwartym wymiarem.
2 Czas jest nieskończony, niemierzalny, bez początku i końca, jest wieczny i nikt nie może nim dysponować.
3 Czas to przestrzeń, w której mieści się wszechświat, a między innymi Słońce i Ziemia. W tej przestrzeni dzieją się wszystkie zjawiska nie tylko fizyczne.
4 Odległość pomiędzy dwoma ciałami niebieskimi dzieli przestrzeń czasowa. Aby ją pokonać, trzeba przebyć pewną drogę w czasie. Ale nie można pokonywanie tej drogi określić czasem, bo ona odbywa się w przestrzeni czasowej, a czasu nie da się określić czasem.
5 Jeden pełny obrót Ziemi wokół własnej osi nazywa się dobą. W ciągu doby wyróżnia się dwie pory - nocną i dzienną. Każda doba dzieli się na 24 godziny. Godzina dzieli się na 60 minut, a minuta na 60 sekund. Jakie to teraz proste, prawda? Ale żeby tak było, tysiące ludzi musiały się nad tym „głowić” przez wiele wieków.
6 W ciągu 365 swoich obrotów, Ziemia jednocześnie dokonuje jednego okrążenia Słońca. Jest to jeden rok. To okrążenie czyli rok, dzieli się na 12 miesięcy. Ponadto rok dzieli się jeszcze na cztery pory roku. Wiosnę, lato, jesień i zimę. Każda z nich trwa trzy miesiące. (pominięto rok przestępny i korektę obrotu Ziemi)

7 Czas (subiektywny), to właśnie ten o którym mówimy, że płynie i przemija. (Tu z konieczności się powtarzam). Ponieważ jednak nie chcemy burzyć tego wszystkiego, co dotychczas jest zakodowane w naszych umysłach, co było przecież stworzone przez plejadę uczonych w ciągu całych wieków i chcemy zostawić ten termin w użytkowaniu, musimy go nazwać czasem ziemskim - czasem subiektywnym, a jego definicja powinna być wyrażona w następującej formie:
czas sub jest to przestrzeń zawarta pomiędzy dwoma następującymi po sobie zjawiskami.
Podstawą jego stworzenia jest obrót kuli ziemskiej wokół własnej osi, a jednostką godzina.
Jest to oczywiste, że ten czas i jego pomiar odnosi się tylko do obszaru Ziemi, gdyż inne ciała niebieskie mają inną prędkość obrotową wokół własnych osi i inny obieg wokół swojego słońca.
W pojęciu ogólnym obok słowa czas, wydaje się być wskazane, wprowadzenie określenia Byt, określenia pochodzącego od znanych słów - być, jestem.
8 Byt jest to trwanie np. Ziemi, Słońca, zwierząt, roślin i innych zjawisk w takich jednostkach fizycznych, jak godzina, doba, rok.

Definicja bytu
9 Byt jest to przestrzeń czasowa zawarta pomiędzy zjawiskami fizycznymi lub innymi, wyrażona w jednostkach, wskazywanych przez zegar w postaci godziny lub przez jej jednostki pochodne.
10 Zegar jest to podstawowy przyrząd pomiarowy mierzący trwanie Bytu w podstawowych jego jednostkach, czyli godzinach, minutach, sekundach.
11 Kalendarz - to zestawienie takich jednostek, jak dzień, tydzień, miesiąc i rok.

Paradoksy czasu

Średnica kuli ziemskiej Dz = 12756 km,
a obwód na równiku
0o = pi * Dz = 3.14 * 12756 = 40074 km
Średnica równoleżnika 450 = 2 * a
a = r * cos 450 = 6378 * 7.071 = 4510 km
Dr = 2a = 2 * 4510 = 9020 km
Obwód Or = pi * Dr = 3,14 * 9020 = 28337 km

Zastanówmy się, jaka będzie prędkość punktu leżącego na tym samym południku, ale będącego na różnych równoleżnikach, przy jednym obrocie kuli ziemskiej?
Dla punktu znajdującego się na równiku Or = 40074 km ;
V = droga / czas = 40074/24 = 1669,756 km / godz Dla punktu leżącego na równoleżniku 045 , 0r = 28337 km ; V = 28337/24 = 1180.708 km/godz
Jest to zupełnie logiczne. Jeżeli w tym samym czasie pokonujemy różne drogi, to zrozumiałe, że ich prędkości muszą być różne.
Nie wiem czy to uzasadnione, ale muszę postawić takie pytanie? Czy ta prędkość może mieć jakiś znaczący wpływ na długość życia ludzi żyjących w różnych odległościach od równika? Dlatego podaję kilka przykładów długości życia kobiet i mężczyzn (kob / mężczyzn).
Ludzie żyjący w pobliżu równoleżnika 600 przebywają krótszą drogę w sensie astronomicznym. Żyją dłużej.
Kanada 81/74, Islandia 81/76, Norwegia 80/73, Szwecja 81/73, Finlandia 79/71
Natomiast ludzie żyjący w pobliżu równika, przebywają dłuższą drogę astronomiczną. Żyją krócej.
Kolumbia 75/69, Wenezuela 73/67, Brazylia 68/62, Ekwador 68/64, Gwinea 44/44, Gabon 54/54, Kongo 51/51, Uganda 39/38, Kenia 56/52, Etiopia 49/49, Malezja 72/66, Indonezja 62/57
Można więc wyobrazić sobie takie założenie. Człowiek w ciągu swojego życia ma przebyć w sensie astronomicznym określoną liczbę kilometrów. Żyjąc w różnych miejscach na kuli ziemskiej wzdłuż południka, po każdym obrocie kuli przebywa z nią określoną liczbę kilometrów. Czy to może mieć jakiś sens? Czy ta suma kilometrów astronomicznych może mieć wpływ na życie człowieka?
Kula ziemska się obraca. Każdy punkt leżący na jej powierzchni (wzdłuż południka), porusza się z różną prędkością i przebywa w tym samym czasie różne drogi. Jest to rzeczywiste, to się odbywa realnie.
Ponieważ to samo dotyczy również ludzi, więc jako szary obywatel tej ziemi, kładąc się wieczorem do łóżka o godz 22 i wstając rano o godz 6 stwierdzam, że w dalszym ciągu jestem w tym samym łóżku i w tym samym miejscu.
Upłynęło 8 godzin. Ziemia obróciła się o 8 południków czyli o 120 stopni. Przy założeniu, że mieszkam na równiku, przebyłem razem z nią 13358 km, a jednak po tych 8 godzinach obudziłem się w tym miejscu gdzie byłem wieczorem.
Są zatem w tym zdarzeniu trzy fakty: 1- przebyłem drogę, 2- upłynęło 8 godzin, 3- nie ruszyłem się z miejsca. Jak to ze sobą pogodzić? Co jest w tym rzeczywiste, a co jest fałszywe?
Otóż wszystko jest rzeczywiste, prawdziwe, tylko te rzeczywistości różnią się między sobą. Różnica polega na tym, że pierwsza jest rzeczywistością astronomiczną, a druga rzeczywistością geograficzną.
Pierwsza zależała tylko od obrotu Ziemi o 120 stopni. Natomiast druga od upływu 8 godzin wskazanych na zegarze. Na zegarze, którego budowa wprawdzie była wzorowana na obrocie Ziemi dokoła jej osi, ale został stworzony i jest ciągle doskonalony przez człowieka.
Wynika z tego, że żyjemy w wiecznie niezmiennym czasie astronomicznym, natomiast w naszym życiu doczesnym na planecie Ziemi, posługujemy się czasem ziemskim (geograficznym), będącym tylko namiastką tego czasu wiecznego.
Ponieważ sami jesteśmy docześni, więc i nasze działania są również doczesne. Natomiast nasze myśli i nasze życie duchowe nie zależy od naszego czasu, więc jest utrwalone w czasie wiecznym. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale żyjemy w dwóch odmiennych czasach. Żyjemy w czasie doczesnym i jednocześnie w czasie wiecznym.
To ciekawe, z tego co napisałem nie jestem całkowicie zadowolony. Chyba dlatego, że ja naprawdę wierzę, iż żyję w dwóch czasach, jak to napisałem. Ta część mojej osobowości żyjąca w ziemskim czasie geograficznym jest przekonana, że wszystko, co przedstawiłem jest wystarczająco poparte zawartymi opisami i jest uzasadnione. Tymczasem ta druga część mojej osobowości żyjąca w wiecznym czasie astronomicznym ma jeszcze wiele wątpliwości, które wymagają dalszych wyjaśnień, a szczególnie przemyśleń. Chodzi właśnie o tę naszą stronę duchową utrwalającą się w czasie astronomicznym. Bo nie może być wątpliwości, że taki zapis istnieje, to przecież wynika z prawa zachowania energii. Problem tylko w tym, jak się do tego zapisu dostać?
Przypomniało mi się stwierdzenie, że w podróży międzyplanetarnej ludzie się nie starzeją, a w każdym bądź razie starzeją się wolniej niż mieszkając na kuli ziemskiej. Po skonfrontowaniu tego z wcześniej postawionym pytaniem w następującym brzmieniu: „Czy ta prędkość (to znaczy człowieka poruszającego się razem z ziemią w czasie jej obrotów) może mieć jakiś znaczący wpływ na długość życia ludzi żyjących w różnych odległościach od równika?”, można wysnuć oczywisty wniosek. Gdybyśmy potrafili zniwelować skutek wpływu obrotów ziemi na człowieka, powodujący skrócenie okresu jego życia, ( jeżeli takie założenie jest prawdziwe) wtedy bez wątpienia życie człowieka automatycznie mogłoby się przedłużyć.
Na podstawie dotychczasowych wywodów, musimy się ostatecznie zgodzić, że czas jest wieczny, nie ma początku ani końca. Wszystko, co się dzieje, dzieje się w czasie, którym jest przestrzeń kosmiczna.
Dlatego też żyjąc i patrząc na to z naszego ludzkiego punktu widzenia, mamy na ziemi do czynienia nie z czasem, lecz z przemijaniem.
Zatem jeżeli mówimy np., że coś „odbyło się w czasie 10 dni”, albo, gdy zadajemy pytanie typu „ile czasu to trwało?”, popełniamy błąd. Powinniśmy raczej sformułować pytanie w taki sposób. „Jak długo to trwało?” i odpowiedzieć, „trwało to 10 dni”. Bo to przecież dni mijają, a nie czas. To właśnie my przemijamy w godzinach, dniach i latach.
Przemijania nie da się zatrzymać, nie da się cofnąć, ani przyspieszyć. Najważniejsze są tu dwa słowa: trwanie i przemijanie. Trwanie to coś, co jest w tej chwili, a przeminęło, to znaczy - trwało wcześniej, ale w tej chwili już nie istnieje. W to miejsce wchodzi coś nowego, czego wcześniej nie było.
Po rosyjsku „czasy” - to zegar. Pytając o godzinę, mówimy:
„skolko wremia?, a wremia to też znaczy czas. Natomiast pytając, o której godzinie coś się stało? - mówimy „w skolko czasow?”
Wynika z tego, że nie tylko u nas są problemy z dokładnym zrozumieniem czasu, podobne kłopoty mają też inne narody posługujące się innymi językami niż nasz.
Czesław Suchcicki