niedziela, 2 grudnia 2018

Kto nami rządzi?


Słowo wstępu
Ten artykuł w swoim czasie był publikowany w Interii 360, (jej już nie ma, zlikwidowana). Ponieważ zbliżają się wybory do Parlamentu UE, a artykuł nic nie stracił na znaczeniu, więc go umieszczam bez zmian w moim blogu.

Nasi politycy w swoich oficjalnych wystąpieniach nie zwracają się do narodu, do społeczeństwa polskiego, tylko do Polaków, jakby sami pochodzili z zaświatów, z innej planety, jakby nie byli obywatelami, tylko właścicielami Polski.
Politycy w większości zachowują się, jak wysłannicy z innej planety pragnący zaopiekować się nami, jakby narodem wybranym, a jednocześnie kłócą się i szarpią nawzajem, jak przy upolowanej zwierzynie.

W ostatnim czasie, a szczególnie przy okazji kampanii przedwyborczej kandydatów do parlamentu UE nasiliły się wśród tych kandydatów prośby skierowane właśnie do Polaków o głosowanie na nich, jako na tych, którzy w UE najlepiej potrafią zadbać o interesy Polaków. Tak, to nie jest żadne przejęzyczenie. Oni nie zwracają się do narodu, do społeczeństwa polskiego, z którego mam nadzieję sami się wywodzą, tylko do Polaków, jakby sami pochodzili z zaświatów, z innej planety, a nie z naszego kraju znad Wisły, jakby nie byli obywatelami naszej wspólnej Polski.

Na każdym kroku w przemówieniach naszych "dostojnych" polityków słyszymy: "my Polakom obiecaliśmy, Polacy od nas oczekują" itp. Tego typu odzywki trwają już od dawna. Politycy wprost prześcigają się w przypominaniu lub raczej w wypominaniu czego to przeciwnicy polityczni Polakom nie obiecywali i z czego dotychczas nie wywiązali się lub jak oni sami poświęcali się kiedy byli u władzy, byleby tylko Polakom dogodzić.
Czyżbym się mylił? Ale wciąż odnoszę wrażenie, że politycy przez cały czas w swoich oficjalnych wystąpieniach w mediach jakby podkreślali, że oni politycy to jedno, a drugie, to ta reszta, czyli Polacy, o których dobro oni gotowi są walczyć.
Niektórzy z nich oficjalnie przyznają się, że są przeciwnikami UE, ale do Unii kandydują tylko dlatego, że chcą walczyć o zwiększenie unijnych miliardów euro dla Polaków. Obiecują zdobycie takich samych dopłat dla rolników, jakie są w starej piętnastce. To jest tak, jakby unijne pieniądze spadały z nieba, jak biblijna manna. Niektórzy nawet twierdzą, że pieniądze unijne wcale nie są unijne tylko nasze polskie składki do budżetu unijnego. Jeżeli to jest prawda, to dlaczego Unia nam je wydziela i dyktuje, jak i komu mają być przydzielane?
Jak poza tym można być jednocześnie przeciwnikiem Unii i pchać się do jej parlamentu? To jest podobnie, jak wrogie sobie państwa, nawzajem umieszczają swoich szpiegów w newralgicznych placówkach u swoich przeciwników, z tą tylko różnicą, że nie robią tego jawnie.

Tacy kandydaci na eurodeputowanych mówią, że nie chcą wspólnej waluty, a chcą pozostać przy naszej krajowej walucie, przy złotówce, bo to gwarantuje nam większą suwerenność. O jakiej suwerenności tu mowa, kiedy polskie banki prawie w całości zostały już sprzedane w obce ręce zagranicznym właścicielom?

Co za hipokryzja! Oni o nic nie będą walczyć, oni sami nie wiedzą czego chcą. W UE widzą jedynie dobrze napełniony żłób dla siebie i wszelkimi sposobami do niego dążą. Gdyby tak nie było, to by nie wypominali, że "czerwona dama", (jak ją nazywają), w ubiegłej kadencji zarobiła w unijnym parlamencie 1400000 euro. Wynika z tego, że oni też do tego dążą i każdemu z nich tylko o to chodzi.

Piszę o tym, bo jestem Polakiem i nie podoba mi się to wszystko. Nie podoba mi się i nie jest to przypadek odosobniony, że z ust prominentnych polityków w czasie oficjalnych wystąpień ciągle słyszymy podobne wypowiedzi, jak na przykład: „Polacy tego od nas oczekują”, „Polacy na nas liczą”, „ nie możemy zawieść Polaków”, itp. Dlaczego nasi politycy nie używają na przykład takich określeń, jak: nasze społeczeństwo, nasi obywatele, nasi wyborcy itd.? Przecież nie wszyscy obywatele III RP są narodowości polskiej i mogą nawet poczuć się, jakby byli dyskryminowani w Polsce, bo politycy nie zwracają się do wszystkich obywateli, tylko do jednej narodowości, do Polaków. Nawet taka wypowiedź w sejmie w 2006 roku jednego z prominentnych polityków, jak „…. dotyczy to Polaków i nas z Platformy Obywatelskiej”, niewątpliwie może przywoływać dwuznaczne skojarzenia. Ale to w zasadzie nic dziwnego, bo czego można oczekiwać od polityka, który na konferencji samorządowej między innymi powiedział z wielkim przekonaniem. „Musimy wygrać walkę o drugą solidarność, walkę o samorządność. Walczcie i wygrywajcie, a ja będę trzymał za was kciuki”.

Powszechnie znane jest u nas powiedzenie, że wiara góry przenosi. Taką chyba nadzieję mieli nasi parlamentarzyści, nasi politycy, gdy zamiast ustanawiać dobre prawo i uchwalać ustawy sprzyjające gospodarczemu rozwojowi kraju, to w czasie długotrwałej suszy w latach ubiegłych, podczas przerwy w obradach zainicjowali w swojej parlamentarnej kaplicy modły o deszcz, na wzór modłów odbywających się w kościołach. Czyżby nasi kandydaci na eurodeputowanych taką tradycję chcieli upowszechnić również w parlamencie unijnym?
Będę nieskromny i odnośnie nadziei podam moją własną definicję. (Nadzieja to niczym nie uzasadniona wiara w spełnienie marzeń, Cz. S.)

Kto opisanych zdarzeń nie pamięta, bo zapomniał, niech sobie przypomni, albo zapyta tych, co pamiętają. Osobiście również nigdy nie zapomnę głupiego hasła "im gorzej, tym lepiej". W jakiej zakutej głowie mogło się coś takiego zrodzić? Przecież taka logika, to absurd, nie do pomyślenia! Ale niestety, to są fakty.

Moje wzburzenie wynika z tego przedwyborczego bajdurzenia, z tego skomlenia o głosowanie na ludzi, którzy na to zupełnie nie zasługują, bo nawet nie potrafią w odpowiedni sposób zwrócić się do obywateli RP, a zwracając się (do Polaków), robią to tak, jakby byli kimś ponad narodem. Robią to tak, jakby to robiły władze postronnych państw, gdyby zwracały się do Polaków mieszkających na ich terytoriach. To właśnie mnie najbardziej oburza. To mi przypomina incydent syberyjski, kiedy głupi przewodniczący kołchozu w czasie żniw próbował mnie upokorzyć wypominając przy tym, że jestem Polakiem.

Wiem, że to moje pisanie niczego nie zmieni, wiem również, że mimo istnienia u nas wolności słowa, żadna redakcja nie zechciałaby tego opublikować na swoich łamach. Jedynie w Interii 360 jest to możliwe. Dlatego tutaj moje wynurzenia umieściłem. Jestem pewien, że artykułu nie przeczytają ci, do których jest skierowany i oni się nie zmienią. Jeżeli zatem nic się nie da zrobić, to niech ten artykuł będzie przynajmniej tym przysłowiowym "karawanowym szczekaniem".
Czesław Suchcicki