czwartek, 21 lutego 2008

Dla kogo ten parasol?

Uchwala się ustawę o ochronie dóbr osobistych. Ma to być wielkie osiągnięcie gwarantujące obywatelowi nienaruszalność tego, co jest jego osobistą własnością.
A tak naprawdę, to co szary obywatel posiada takiego cennego, co trzeba by było chronić aż specjalną ustawą?

Otóż sprawa ma się zupełnie inaczej. Powstała kasta ludzi, którzy w sposób być może (nielegalny, złodziejski, czy może w wyniku różnych malwersacji gospodarczych) zdobyli duże majątki. Aby zagwarantować sobie pewność, że nikt nie będzie mógł wtrącać się w ich sprawy i ewentualnie zapytać skąd to wszystko mają, uchwalili dla siebie wspomnianą ustawę, która zapewniła im możliwość w dalszym ciągu w oczach społeczeństwa przedstawiania siebie, jako ludzi o nieposzlakowanej opinii.

Otumanione społeczeństwo nawet nie pomyślało skąd naraz powstało tak wielu właścicieli majątków ziemskich o powierzchniach ponad tysiąc hektarów? Skąd wzięli się właściciele dużych zakładów przemysłowych, a właściwie skąd ci właściciele wzięli pieniądze na zakupienie tych zakładów? Za jakie pieniądze ludzie zdobywają majątki i budują względnie wchodzą w posiadanie już istniejących pałaców dawnych właścicieli wywłaszczonych w czasie PRL – u? Przecież wszyscy ze starszego pokolenia doskonale wiedzą, że w czasach PRL - u właścicielem wszelkich dóbr było państwo, a obywatele mieli tylko wspólną biedę dzieloną wszystkim po równo. “Czy się stoi czy się leży - 2000 się należy”. Nikt nie miał prawa się bogacić, nie było do tego warunków.

Potem nastały czasy, “im gorzej tym lepiej”, a realizacji tego hasła sprzyjała fala strajków. Gospodarka stanęła nad przepaścią. Gdy powstała wolność i niezawisłość, doprowadzono gospodarkę do ostatecznej ruiny przez gwałtowne podniesienie oprocentowania kredytów. A wiadomo, że w tamtych czasach żadne przedsiębiorstwo (za małymi wyjątkami) nie dysponowało własnym kapitałem, wszystkie zyski były odprowadzane do budżetu. Zlikwidowano w podobny sposób PGR - y. Nastąpił krach gospodarczy, a bezrobocie, którego poprzednio nie było, wzrosło gwałtownie do 14 procent.

Wtedy powstało nowe hasło, “przedsiębiorstwo jest warte tyle, ile kupujący chce za nie zapłacić”. I tu zaczęły się możliwości wszelkiego rodzaju malwersacji. Doprowadzić zakład do ruiny, czasem tylko pozornej, i następnie za bezcen kupić.
Przykładem niech będzie czołowa pozycja inwestycyjna PRL - u, jaką była budowa Portu Północnego, budowanego wysiłkiem i wyrzeczeniami całego narodu przez wiele lat. Nagle okazało się, że to przedsiębiorstwo nie daje żadnych zysków, a wręcz odwrotnie, przynosi same kolosalne straty.

Mimo to znalazł się śmiałek, który „poświęcił się dla dobra kraju” i oczywiście na kredyt kupił tę ruinę. Najdziwniejsze w tym było to, że nowy właściciel potrafił w ciągu jednego roku osiągnąć zyski wystarczające do spłacenia zaciągniętego kredytu. Jak i czym da się wytłumaczyć ten paradoks? Ogromne przedsiębiorstwo generujące tylko straty, a po zmianie właściciela, w ciągu jednego roku przynosi zysk tej wielkości, co poprzednio przed zakupem wynosiła całkowita wartość tego przedsiębiorstwa.

Tak i w podobny sposób rodziły się fortuny w wolnej i niezawisłej Polsce. Widać, że było o co walczyć, tym bardziej, że robiło się to kosztem tak zwanej klasy panującej. Dla przypomnienia, kosztem tych, co początkowo głosili hasło “czy się stoi czy się leży - 2 tysiące się należy”, a potem powszechnie poparli hasło “im gorzej tym lepiej”.
W konsekwencji ta, (wg określenia Władysława Gomółki) klasa panująca, a teraz już należy powiedzieć, była klasa panująca, przeszła w dużej swej masie na zasiłek bezrobotnych i tzw. “kuroniówkę”, którą chyba w drodze podziękowania za oddane usługi, zaoferowała tak zwanej byłej klasie panującej - nowa klasa panująca.

Jak się tworzy(ła) historia?

Na sesji Dzielnicowej Rady Narodowej podjęto uchwałę dotyczącą likwidacji wszystkich gospodarczych komórek przydomowych na osiedlach peryferyjnych miasta. Uzasadnieniem podjętej uchwały, była dbałość o estetyczny wygląd miasta.

Historia to nie tylko te wielkie wydarzenia, jak przykładowo Bitwa pod Grunwaldem (15.07.1410), czy Odsiecz Wiedeńska (1683), ale również te maleńkie często pospolite zdarzenia, których ilość z czasem przechodzi w jakość i tworzy się zupełnie nowe, a czasem nawet wielkie wydarzenie.
To jest podobnie, jak czasem nieumyślnie lub celowo rzucony kamień w zimie na szczycie góry wywołuje lawinę śnieżną, która schodząc w dół niesie spustoszenie.
W obszernej książce „Kronika Polski” na 944 stronach znajdziemy odpowiedź na pytania, co zdarzyło się w naszym kraju w określonym czasie na tle zdarzeń w świecie, ale na pytanie, dlaczego tak się działo, odpowiedzi nie znajdziemy.
Szukanie odpowiedzi we własnym zakresie jest bardzo trudne, ale że jest możliwe, nie ma żadnych wątpliwości. Na dowód tego przedstawię jeden zdawałoby się drobny nic nieznaczący przykład, który moim zdaniem po pewnym czasie mógł mieć znaczący wpływ na urzędową podwyżkę cen mięsa, a podwyżka ta zapisana została w Kronice Polski pod datą 24.11.1967 roku.

Otóż na sesji Dzielnicowej Rady Narodowej podjęto uchwałę dotyczącą likwidacji wszystkich gospodarczych komórek przydomowych na osiedlach peryferyjnych miasta. Uzasadnieniem podjętej uchwały, była dbałość o estetyczny wygląd miasta.
Takie uzasadnienie nasuwa pewną wątpliwość, czy jest ono prawdziwe. Bo, co ma wspólnego estetyczny wygląd miasta z komórkami na odległych osiedlach peryferyjnych? Taka zdawałoby się niewinna uchwala mająca na celu wyłącznie rzekome doprowadzenie miasta do estetycznego wyglądu, spowodowała skutki wprost nieobliczalne. Mógł to być tylko przypadek, ale można również podejrzewać, że to nie był przypadek. Ktoś za tym wszystkim mógł stać i sterować z ukrycia w sposób zakamuflowany. To, co było robione przez jednych w dobrej wierze, mogło być w rzeczywistości realizacją wcześniej szczegółowo opracowanego przez kogoś strategicznego planu.

Przez likwidację komórek, pozbawiono wiele dziesiątek, a może nawet setek tysięcy rodzin samozaopatrzenia. Przestały te rodziny hodować kury, króliki, a nawet świnki.
A przecież podobne inicjatywy nie były działaniem tylko jednej Rady Narodowej w kraju. Takie inicjatywy wychodziły zwykle ze szczebla wyższego, a jeżeli nawet rodziły się na szczeblu niższym, to i tak musiały podlegać akceptacji przez szczebel wyższy, a następnie były rozpowszechniane na pozostałych szczeblach.

Komórki zlikwidowano i zaprzestano przydomowej hodowli. Wtedy dopiero ludzie zrozumieli, że hodowali w zasadzie z zamiłowania i z przyzwyczajenia, a ta ich działalność wcale nie była dla nich opłacalna z punktu widzenia wkładu pracy. Jednak mimo wszystko było to dla nich korzystne, bo mieli własne mięso niezależnie od jego podaży na rynku. Hodowla taka miała duże znaczenie w uzupełnieniu zbyt skąpego budżetu rodzinnego.

W tamtym czasie rzekomo w trosce o najuboższe masy, urzędową cenę chleba utrzymywano na bardzo niskim poziomie. Korzystali z tego na równi ubodzy i bogatsi. To był kompletny absurd. Dlatego istniało ogromne marnotrawstwo chleba. Kupowano go w nadmiarze, a nie zjedzony wyrzucano do kubłów na śmieci, potem trafiał na śmietniki. Póki istniała drobna hodowla, chleb ten był jej podstawą.
W ostateczności hodowlę zlikwidowano, o tyle zmniejszyła się ilość mięsa, którego na rynku zabrakło, chleba jeszcze więcej się marnowało, a w mediach w czasie żniw nadal przypominano ulubione hasło „każdy kłos na wagę złota”. Istna paranoja!
Ponieważ w efekcie takich głupich działań popyt na mięso stał się większy niż podaż, więc podniesiono ceny. Dalszy scenariusz wydarzeń można przeczytać w Kronice Polski.

Następowały kolejno powtarzające się w całym kraju fale strajków z takich i im podobnych powodów. Podwyżka cen była tylko początkowym pretekstem do różnych działań nękających bezpośrednio państwo, a pośrednio całe społeczeństwo. Jednak społeczeństwo zauroczone pokazywaną wizją zachodniego kapitalistycznego dobrobytu w większości przyklaskiwało tym wszystkim działaniom, mimo konieczności życia w coraz trudniejszych warunkach. Teraz już nie da się powiedzieć, że to był tylko zwykły przypadek i niezadowolenie społeczne było tylko aktem rozpaczy spowodowanym spadkiem poziomu życia mas pracujących. To był raczej wcześniej szczegółowo opracowany scenariusz wydarzeń.
Robiono wtedy wszystko, co było możliwe, aby jak najszybciej doprowadzić do coraz większego zubożenia i destabilizacji kraju, do wywołania przez to coraz większego społecznego niezadowolenia, a tym samym stworzenia warunków do zmiany ustroju.
Cel został osiągnięty i życie narodu uległo całkowitej zmianie, ale to jest już inna historia wykraczająca poza ramy przedstawionego przykładu. Ten artykuł napisałem specjalnie dla tych, co tamtych czasów nie mogą pamiętać, bo ich wtedy jeszcze nie było. W takim samym celu był również napisany poprzedni artykuł pt. „Z deszczu pod rynnę”. Napisałem to, co uważałem za stosowne, a jak to zostanie odczytane zależy wyłącznie od czytelników, od ich wyobraźni, sposobu myślenia oraz subiektywnego kojarzenia zdarzeń. Każdy z nas ma do tego niekwestionowane prawo.
Obecnie już mamy zmieniony ustrój i związaną z nim rzeczywistość. Od naszego parlamentu oczekujemy, by tworzył dobre prawo. Tymczasem debaty parlamentarne często przypominają nam „turnieje rycerskie”. Obywatele siedząc przed telewizorami oglądają to z rozbawieniem, jakby nie wiedzieli, że te igrzyska odbywają się ich kosztem, kosztem całego narodu, który sam wybrał tych „harcowników” w wolnych wyborach.

poniedziałek, 11 lutego 2008

„Z deszczu pod rynnę”

Przyjrzyjmy się ostatnio pokazywanym u nas amerykańskim filmom. Tam, jak chcą pokazać jakiegoś przygłupa, to często dają mu polskie nazwisko. Gdzie tu nasz honor narodowy? Nie pozwólmy drwić z naszego narodu!


W wyniku Drugiej Wojny Światowej powstały dwa wzajemnie ścierające się obozy - socjalistyczny i kapitalistyczny. Układ Jałtański umieścił nas w tym pierwszym, wcale nie pytając nas o zgodę. Jest to zwykła konsekwencja zasady, że silni manipulując słabszymi, wcale nie muszą ich o nic pytać, a słabsi muszą się podporządkować. Jakikolwiek sprzeciw był nie do pomyślenia, bo wiadomo jakie bywają skutki wynikające z niepodporządkowania się otrzymanym tak zwanym propozycjom nie do odparcia.

Nie miał na to żadnego wpływu fakt, że Polacy też walczyli z okupantem na obu koalicyjnych frontach, na wschodnim socjalistycznym i zachodnim kapitalistycznym. Na każdym z nich przyczyniali się do zwycięstwa. Natomiast gdzie przyszło im walczyć, na wschodzie czy na zachodzie, to przecież wcale nie zależało od ich przekonań i zapatrywań. Wszyscy wywodzili się z tych samych Polaków deportowanych do ZSRR po klęsce wrześniowej i tam byli zmobilizowani, jedni wcześniej, drudzy później. Większość spośród nich zgłaszała się ochotniczo. Zdarzało się, że jeden z braci walczył pod dowództwem Andersa, drugi pod dowództwem Berlinga. Czy to ma świadczyć, że jeden walczył o Polskę kapitalistyczną, a drugi o socjalistyczną? To nie był ich wybór, to był wynik powstałych warunków i możliwości, obaj walczyli o swoją normalną Polskę. Ich nie interesowała wizja Polski widziana przez wodzów. Oni przelewali krew, a jedynie wodzowie w podejmowanych działaniach widzieli swój interes osobisty lub reprezentowanego ugrupowania. Tego przykładem może być również Powstanie Warszawskie.

Po wojnie cały naród przez wiele lat musiał stolicę odbudowywać kosztem wielu wyrzeczeń w innych dziedzinach nie mniej ważnych. Kosztem opóźnienia odbudowy całego kraju, kosztem poziomu życia narodu. A że nie musiało tak być, wystarczy przyjrzeć się zachowaniu Czechosłowaków w tamtym okresie. Sceptycy zagraniczni mówili, że tak zniszczonego miasta to nawet w ciągu stu lat nie da się odbudować. No i pomylili się, a to dlatego, że oni nas wcale nie znają.
Jakim my jesteśmy narodem? Od wieków szczycimy się swoimi martwymi bohaterami. Szczytem bohaterstwa jest zginąć za ojczyznę. Kiedy mamy tę swoją ojczyznę, nie dbamy o jej rozkwit, ani o jej “potęgę”, ale gdy utracimy, chętnie za nią oddajemy swoje życie. Gdzie w tym jakaś logika? To jest tak, jak z tym przysłowiowym strażakiem, co to podpalił wieś, aby się móc wykazać w gaszeniu pożaru. Rzeczywiście, wykazał się w gaszeniu, został bohaterem i otrzymał medal. Natomiast z podpalenia nikt go nie rozliczył.

Co innego robi zagranica. Ona potrafi naszych Polaków, co się dla niej przysłużyli, docenić i dać nawet najwyższe światowe wyróżnienie, wcale nie zastanawiając się, jak wielkie były te zasługi. Dla niej liczy się tylko to, jakie ona z tego powodu uzyskała korzyści.
A jak to jest u nas? Czy dla przykładu taki Eugeniusz Kwiatkowski, co przed wojną między innymi zbudował Port Gdyński i Centralny Okręg Przemysłowy nie jest bohaterem? Chciałbym się mylić, ale czy ktoś postawił mu pomnik? Tak naprawdę to pomnik on sam sobie zbudował. Jest nim Gdynia i COP, ale kto o tym wie, o tym nie mówi się dzieciom w szkole.
Za to wiele się mówi o naszych tragicznych dziejach, o doznawanych krzywdach i potrzebie oddawania życia za ojczyznę. Zresztą po co ja to przypominam? Przecież każdy kto chodził do szkoły, sam o tym wie najlepiej, a przynajmniej powinien wiedzieć.

Po wojnie zgodnie z Układem Jałtańskim znaleźliśmy się w strefie wpływów ZSSR. Według jednych odzyskaliśmy niepodległość, a według drugich zniewolenie, bo ten ustrój wcale się im nie podobał. Nie to jest jednak tutaj najważniejsze. Ważne jest, jak ten okres potrafiliśmy wykorzystać, co potrafiliśmy w tym czasie zrobić.
Zrobiliśmy wiele, ale nie tyle i nie w taki sposób, jak to należało zrobić. Nic dziwnego, byliśmy w garści naszego “Wielkiego Brata”, który się nami “opiekował”. Jak wiadomo, a przynajmniej powinno być wiadomo, że każda opieka kosztuje. Nikt nikomu niczego nie robi za darmo. My byliśmy pomiędzy ZSRR i zachodnim kapitalizmem jakby pośrednikiem. To, czego Rosjanie nie mogli kupić na zachodzie z powodu embarga, kupowali za naszym pośrednictwem. W normalnych warunkach na pośrednictwie dobrze się zarabia, my natomiast ponosiliśmy wielkie straty.

Między innymi zbudowaliśmy olbrzymi przemysł stoczniowy oraz pracujący również na jego potrzeby przemysł ciężki. Dzięki temu mogliśmy budować statki, których głównym odbiorcą był Związek Radziecki. Czy jednak był to słuszny powód do dumy, zważywszy warunki na jakich się to odbywało?
Do budowanych statków musieliśmy kupować na zachodzie specjalistyczne nowoczesne wyposażenie za dolary. Aby mieć na ten cel - jak się wtedy mówiło - “tak cenne dewizy”, musieliśmy sprzedawać na zachód wszystko, co się dało, nawet po zaniżonych cenach.

To z tamtych czasów pochodzi hasło “każdy kłos na wagę złota” i powiedzenie “tak cenne dewizy” oraz inne głupie pomysły stworzone przez nawiedzonych ideologów.
Zatem mówiąc skrótowo należy stwierdzić, że budując statek zużywaliśmy ogromne ilości ton nisko przetworzonej stali i wysoko przetworzone wyposażenie zakupione za “cenne dewizy”. Potem za gotowy statek otrzymywaliśmy ruble, przy czym wartość rubla Rosjanie wyceniali na równą wartości dolara. Tak więc za wydane dolary na zakupienie wyposażenia dla statku otrzymywaliśmy taką samą ilość, ale rubli.
Umowy były tak sporządzane, że w przypadku niedotrzymania terminu przekazania statku płaciliśmy wysokie kary umowne. Przy wyjątkowo umiejętnym sposobie odbioru statku przez stronę rosyjską, przeważnie okazywało się, że terminy przekazania były mocno przekraczane i w rezultacie, gdy się wszystko dokładnie przeliczyło, to Rosjanie mieli statek prawie za darmo.
Za uzyskane ruble ze sprzedaży statku kupowaliśmy rosyjską rudę żelazną, gaz i ropę naftową po cenach dyktowanych przez Rosjan. Musieliśmy kupować tam i po takich cenach, bo przecież prócz krajów obozu socjalistycznego, gdzie indziej za ruble nic się nie dało kupić, bo nie były one przyjmowane. Tak się koło zamykało.
Sprzedawano duże ilości różnych towarów nawet ze stratą, aby tylko zdobyć dewizy. Za te dewizy kupowano wyposażenie do budowanych statków, potem sprzedawano zbudowane statki również ze stratą za ruble. Następnie za te ruble kupowano surowce, a przy ich przetwarzaniu zatruwano środowisko. Wszystko robiono tylko po to, żeby zaspokoić potrzeby i wymagania strategicznego „przyjaciela”.

W ten to sposób “Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się coraz lepiej”. Wszystko się rozwijało, tylko ciągle brakowało rąk do pracy i żeby zwiększać wydajność pracy stosowano cały arsenał zachęt. Między innymi szeroko rozwijano infrastrukturę socjalną i wszelkie formy opieki społecznej. Państwo stało się nadopiekuńcze. Jednak mimo tego narastały protesty społeczne w postaci wybuchających strajków.

W efekcie tych wszystkich działań nastąpił kompletny krach gospodarczy i bezwład organizacyjny państwa. W sposób bezkrwawy nastąpiła zmiana ustrojowa. Przestaliśmy budować świetlany socjalistyczny ustrój sprawiedliwości społecznej i zachłysnęliśmy się nowym ustrojem kapitalistycznym i wolną konkurencją. Odzyskaliśmy wolność i niepodległość. Powróciła wreszcie do nas, jak ją wielu nazwało Trzecia Najjaśniejsza Rzeczpospolita Polska.
Nowy ustrój przyniósł nowe sposoby myślenia i nowe sposoby działania. “Wszystko wolno, co nie jest zakazane prawem”.

W pierwszym rzędzie stworzono pułapkę kredytową, a przez to większość podmiotów gospodarczych straciła ciągłość kredytową. Zlikwidowano PGR y pod dobrym pretekstem, że jest to relikt socjalizmu przynoszący tylko straty gospodarce narodowej. Zaczęto prywatyzację mienia państwowego przede wszystkim przez jego upadłość.
Prawie wszystkie fabryki, które stanowiły konkurencję obcemu kapitałowi zostały wykupione i zlikwidowane. W wyniku podjętych działań, znalazło się w obcych rękach 80% polskich banków i około 40% zakładów przemysłowych. Handel zaczynają opanowywać super markety. Deficyt handlowy za 12 lat wyniósł około 80 miliardów zł. Staliśmy się rynkiem zbytu dla obcych towarów, a nasza produkcja tak rolna, jak i przemysłowa, nie ma na razie żadnych szans rozwoju. Skutkiem tego mieliśmy 18 procentowe bezrobocie nie wliczając w to bezrobocia ukrytego, które przecież nie da się zaprzeczyć, że istniało, tylko nie wiadomo, jakie były jego rozmiary.

Bankom i niektórym innym instytucjom użyteczności publicznej powodzi się dobrze, czego dowodem jest przesadne upiększanie swoich budynków przez obłożenie ich marmurowymi płytami. Do Polski napływa obcy kapitał spekulacyjny, któremu się opłaca kupować obligacje państwowe. Rośnie import - drastycznie spada eksport. Drogie kredyty hamują rozwój gospodarczy kraju. I tu nasuwa się pytanie, kto to robi i w czyim interesie, komu wreszcie to wszystko służy?
Jak z tego wszystkiego wynika, samodzielnie żyć chyba nie potrafimy, bo i warunków po temu w obecnym świecie nie ma. Z objęć jednego Brata wpadliśmy w objęcia drugiego Brata – międzynarodowego kapitału. Nie o to chodzi, który z Braci jest lepszy, tylko o świadomość, że mrówki hodują mszyce i nimi się opiekują tylko po to, żeby móc je potem doić!

Ludzie zacznijmy myśleć, przestańmy nawzajem się obrażać, używając z pewnym upodobaniem określenia “mądry Polak po szkodzie”. I bez tego okoliczne narody są przekonane, że tak jest naprawdę. Przyjrzyjmy się ostatnio pokazywanym u nas amerykańskim filmom. Tam, jak chcą pokazać jakiegoś przygłupa to często dają mu polskie nazwisko. Gdzie tu nasz honor narodowy, nie pozwólmy z siebie drwić. Ale tu niestety, sam protest nie wystarczy. Na to, żeby nas w świecie szanowano, trzeba długo i solidnie zapracować.

Na zakończenie tych wywodów dodam, że jak w czasie wojny często niepotrzebnie ludzie ginęli, szczególnie młodzież i przedwcześnie „dorosłe dzieci”, tak i teraz choć nie giną, to powoli więdną, jak jesienne liście drzew, a później jak drzewa cicho obumierają. Tylko od czasu do czasu wydają z siebie szelest trwogi o losy tych, co pozostaną i dalej będą decydować o przyszłości. Czy będą pamiętali o tych, co wcześniej przed nimi, kraj budowali z wielkim wysiłkiem i poświeceniem, a w potrzebie oddawali to, co mieli najdroższego - nawet swoje życie?!

piątek, 8 lutego 2008

Wychowawcze tabu

Każde słowo ma taką wartość, jakie mu przypiszemy znaczenie, z czym będzie się ono nam kojarzyć, jakie wywoła w nas wyobrażenia, gdy je w określonej sytuacji usłyszymy lub wypowiemy.

Na wychowanie można patrzeć z dwóch punktów widzenia. Z jednej strony jest teoria wychowania, a z drugiej praktyka. Chyba w żadnej dziedzinie działalności ludzkiej nie ma tak dużej rozbieżności pomiędzy teorią i praktyką, jak właśnie w dziedzinie wychowania.
Teoretycznie wszystko odnośnie wychowania jest rozpracowane ze wszystkimi szczegółami. Wprawdzie nie wszystkie poglądy są ze sobą zbieżne, ale to niczemu nie przeszkadza, jest w czym wybierać i można zawsze wybrać sobie taki model, na jakim nam najbardziej zależy.
Tak zagadnienie przedstawia się od strony teoretycznej, a jak jest w praktyce?

Rodzą matki osiemnastoletnie, zdawałoby się pod każdym względem do tej roli przygotowane, ale często również rodzą o wiele młodsze, prawie dzieci, bez żadnego przygotowania do tej roli. Ciąże w tak młodym wieku, często, a może nawet przeważnie są niechciane, przypadkowe. Jakże może być inaczej, skoro dzieci w szkole uczy się poznawania robaków i owadów, ale nie uczy się poznania siebie, jako człowieka, przyszłego członka społeczeństwa ludzkiego. Zamiast dania dzieciom rzetelnej wiedzy o rozmnażaniu się człowieka, w rodzinie mówi się jeszcze często o wpływie bocianów na przyrost rodziny. Jaką wiedzę o tych zagadnieniach mogą przekazać dzieciom ich rodzice, którzy nawet mając tę wiedzę, nie wiedzą jak ją przekazać, bo nad tą całą wiedzą rozpostarło swoje czarne skrzydła jakieś niezidentyfikowane wielkie „Wychowawcze Tabu”.
Gdyby już od początku dziecko poznało budowę swojego ciała, tak zewnętrzną, jak i wewnętrzna, mogłoby wiedzieć z czego się ono składa, jak się poszczególne części ciała dokładnie nazywają i co do czego służy oraz jaką spełnia rolę. Wtedy dziecko nie byłoby narażone na związane z tym różnego rodzaju stresy.
Niestety, przed dzieckiem utrzymuje się to wszystko w tajemnicy lub podaje w formie zakamuflowanej. O tych sprawach dziecko dowiaduje się od rówieśników z „ulicy” i to nie wtedy, kiedy powinno się dowiedzieć, a ponadto dowiaduje się w sposób niewłaściwy. Jeszcze tragiczniej bywa, gdy się dowiaduje od różnej maści pedofilów. Skutki tego w późniejszym czasie mają często niekorzystny wpływ nie tylko na psychikę, ale i na całe dalsze życie.

Pewnego razu, a było to już bardzo dawno, kiedy odprowadzałem synka do przedszkola, on zapytał nagle; tatusiu dlaczego mój siusiak czasem się podnosi, wtedy jest tak przyjemnie...?
Można się teraz zastanawiać, co w takiej sytuacji należało powiedzieć, jak się zachować. Byłem bardzo zaskoczony pytaniem. Uwzględniając jego wiek, odpowiedziałem tak, jak wtedy potrafiłem, co mi nasunęło się na myśl.
To bardzo proste, powiedziałem. Jak wstajesz rano to prawie zawsze się przeciągasz, a jak myślisz, dlaczego? Dlatego, że rośniesz. Twój siusiak też się przeciąga, bo rośnie. On to robi z radości, że może rosnąć razem z tobą. Teraz już wiem, odpowiedział sześcioletni synek. To było jego pierwsze pytanie na taki temat. Później wszystkiego, co go interesowało, już sam szukał w różnych książeczkach, a miał ich pod dostatkiem.

Kiedyś idąc alejką parkową byłem świadkiem małego zdarzenia. Idzie mama z małym chłopcem w wieku przedszkolnym. Z przeciwnej strony idzie druga mama z dziewczynką w podobnym wieku. Chłopiec pokazuje dziewczynce język, potem mówi „dupa, dupa!”. Jak widać poznał w przedszkolu nowe słowo i chciał się nim pochwalić przed dziewczynką. Dowodzi tego pokazany dziewczynce język,( co miało oznaczać, a widzisz ja znam takie słowo, a ty nie znasz).
Zdumiewająca, choć typowa była reakcja mamy. „Jak ci nie wstyd, jak możesz tak brzydko się wyrażać, co na to powie babcia?”. Zawstydziła się, świadczył o tym rumieniec na jej twarzy.
Otóż przedstawiona sytuacja wcale nie była powodem do wstydu. Przeciwnie, mogła stać się okazją do przeprowadzenia z dzieckiem poważnej rozmowy wychowawczej. Niestety, tak się nie stało z tego chyba powodu, że mama nie była przygotowana na taką rozmowę i w ogóle nie wiedziała, jak w takiej sytuacji ma się zachować.
Powinna była zapytać dziecko, czy wie co to słowo znaczy. Potem wyjaśnić, że znaczy ono to samo co słowo pupa. Obu nazw używa się zamiennie. Podobnie na przykład używa się słowa nóżka i noga, a oba znaczą to samo, tylko słowo nóżka jest delikatniejsze.
Teraz już wiesz, że jesteś dzieckiem i jak inne dzieci masz też pupę, rączki, nóżki i inne części ciała. Masz pupę, ale przecież wiesz, że sam wcale nie jesteś pupą. Gdyby ciebie ktoś nazwał tak, jak ty nazwałeś dziewczynkę, byłoby ci na pewno przykro. Dziewczynkę obraziłeś i musisz ją teraz przeprosić. W przyszłości pamiętaj, że gdy nie będziesz wiedział, co znaczy jakieś usłyszane słowo, to zawsze możesz zapytać. Proste, prawda?
Jest to przykład, jak powinna była zareagować matka na zachowanie swojego dziecka. Nie twierdzę, że nie można tego zrobić inaczej, ale trzeba zawsze wszystko dokładnie wyjaśnić, w żadnym wypadku nie należy się oburzać, straszyć i pokrzykiwać.
Myślę, że nie ma potrzeby przytaczać tutaj więcej takich sytuacji, kiedy na tak zwane pytania intymne zadawane przez dzieci, rodzice dają odpowiedzi wymijające lub opowiadają bajeczki, które im samym dawniej opowiadano. To już nie te czasy, dzisiaj dzięki komputerom i internetowi, cały świat stał się przed dziećmi otwarty. Dlatego właśnie trzeba wcześnie zadbać o to, by dzieci w późniejszym okresie przebijając się przez gąszcz otaczającej zewsząd wiedzy, nie musiały błądzić.

Przeraża mnie czasem hipokryzja świata ludzi dorosłych. Dorośli zachowują się tak, jakby nigdy sami nie byli dziećmi. Nie chcą lub nie potrafią zrozumieć dzieci. Tymczasem bajeczny obraz dziecięcego świata wyobraźni, jest zupełnie inny niż świat ludzi dorosłych. U dzieci jest mocno rozwinięta wyobraźnia, (której dorosłym często brakuje), ich sposób myślenia i rozumowania jest przeważnie obrazowy.
Przytoczę tu obrazek syberyjski, którego świadkami byliśmy razem z kolegą. Rodzeństwo, dziewczynka lat 7 i chłopiec lat 5 chwalą się, że umieją się żenić. Żeby nie było wątpliwości, demonstrują przed nami tę umiejętność.
Może się mylę, ale dzieci raczej nie miały możliwości zapoznać się wcześniej z przykładem tego procesu u ludzi dorosłych. Myślę, że zrobiły to na podstawie tego, co często słyszały z opowiadań dorosłych i swojej wyobraźni. U nas mówimy, chłopak żeni się z dziewczyną, natomiast po rosyjsku wyraża się to tak, chłopak żeni się na dziewczynie. Na pytanie skąd wiedzą, że to się tak robi, a nie inaczej, odpowiedzią było jedynie milczenie.
Byliśmy zaskoczeni i nie wiedzieliśmy, co mądrego możemy im na to powiedzieć. Sami byliśmy wtedy jeszcze podrostkami. Powiedzieliśmy im, że to co umieją, przyda się im w przyszłości, gdy dorosną, a teraz są jeszcze dziećmi i robić tego nie powinny, tym bardziej, że są rodzeństwem. Jeżeli chcą wiedzieć dlaczego nie wolno, niech zapytają swoją mamę.

Inną sprawą jest zagadnienie nazewnictwa tak zwanych intymnych części ciała i czynnościami związanymi z tymi organami. W słowniku synonimów, wszystkie nazwy są wymienione w wielu możliwych wersjach. Powstaje zatem pytanie dlaczego używanie ich w praktyce uważa się za wstydliwe i dlaczego niektóre wyrażenia mają zbyt wieloznaczne znaczenia? To wstyd dla nas jako narodu, że mając tak piękny język i tak wielką rzeszę naukowców od tegoż języka, nie potrafimy tego problemu odpowiednio rozwiązać.
Jest wiele powodów, abym się za bardzo nad tymi problemami nie rozwodził, a wśród nich jeden zupełnie wystarczający, aby wszystkie inne zastąpić. Niech się tym w końcu zajmą fachowcy.
Ja tylko dla przykładu, zajmę się jednym wyrażeniem, ale tak ważnym, że swoją wymową, jak sądzę, z powodzeniem zastąpi ono całe dziesiątki innych, a będzie nim słowo „kochać”.

Otóż w całym życiu człowieka niezależnie od wieku, od wczesnego dzieciństwa, aż po starość, nie ma chyba nic piękniejszego i ważniejszego, jak miłość, czyli kochać i być kochanym. Niech się znajdzie ktoś, kto potrafi temu zaprzeczyć.
Tymczasem zastanówmy się dlaczego wielu ludzi w różnym wieku, niezbyt często tego słowa używa do wyrażenia swoich uczuć? Sprawa jak się wydaje jest prosta, bo to słowo wprawdzie ściśle wiąże się tylko z miłością, ale ma jednocześnie dwa znaczenia, z których drugie nosi już wcześniej przeze mnie wspomniane znamię „tabu”.
Na tej właśnie dwuznaczności słowa polega ta cała językowa hipokryzja, która gdy o niej pomyślę, tak mnie „wkurza”, że nie wiem czy w sposób dosyć jasny potrafię ją przedstawić.
Powiem zatem wprost, jak można było dopuścić do tego, aby słowo kochać miało dwa znaczenia. Kochać jako uczucie i kochać jako czynność. Wszyscy o tym wiedzą, ale nikt na to w odpowiedni sposób nie reaguje, bo to jest wstydliwe tabu, a każde tabu, jak powszechnie wiadomo, jest nietykalne.
Oto kilka przykładowych zdań, na podstawie których chce zilustrować wyżej przedstawione wywody.

„Mamy gromadkę dzieci, a najważniejsze w naszej rodzinie jest to, że wszyscy się kochamy”. Jakież to miłe, prawda? Nie we wszystkich rodzinach tak bywa.
Rozmawiają dwaj przyjaciele: „Kocham Ankę i wkrótce się pobierzemy”, mówi jeden. „A jaka ona jest, czy już kochaliście się?”, pyta drugi. Otóż to, jeden mówi kocham Ankę, a drugiemu ta wiadomość nie wystarcza, pyta dodatkowo czy się kochali. Z tego wynika, że dla nich słowo kochać nie znaczy to samo, co znaczy określenie „się kochać”. To już chyba wystarczy, wszystko stało się zrozumiałe, ale nie dla wszystkich.
Mały synek, tak jak i pozostałe jego rodzeństwo często przymila się do mamy mówiąc, mamo ja cię kocham, ona odwzajemnia się tym samym. Minął pewien czas, synek podrósł. Jak wiadomo dzieci są dociekliwe i mają wyobraźnię. Tak się złożyło, że synek poznał odpowiedź na pytanie z rozmowy wyżej wspomnianych dwóch przyjaciół. Od tej pory kiedy mówił mamie, że ją kocha, w wyobraźni widział to, czego się właśnie przypadkowo dowiedział. Trudno mu było tę dwoistość zrozumieć. Mamę kochał bardzo, ale mówił jej o tym coraz rzadziej, po prostu się wstydził.

Para przyjaciół, chłopak ze swoją dziewczyną, tuż przed zachodem słońca, w czasie kiedy zakwitły już kasztany, siedząc na parkowej ławeczce, prowadzą interesującą dyskusję dotyczącą aktualnych zagadnień. W pewnej chwili dziewczyna, jakby zupełnie bez zastanowienia, patrząc chłopcu w oczy mówi, „pokochaj mnie”.
To miło z jej strony, ale powstaje pytanie, co ona chciała przez to powiedzieć? Mówiąc pokochaj mnie, miała na myśli to pierwsze znaczenie, czyli (obejmij mnie i obdarz swoim uczuciem), czy może to znaczenie drugie.... Któż to może zgadnąć? A może ten językowy kamuflaż został kiedyś celowo wprowadzony, żeby w życiu było zabawniej?