środa, 26 grudnia 2007

Biblijne piętno językowe

Biblijne piętno językowe we współczesnym świecie

Biblijne pomieszanie języków - jak wiemy z przytoczonych niżej cytatów Pisma Świętego - nastąpiło już bardzo dawno temu.
Rdz 11:5-8
5. A Pan zstąpił z nieba, by zobaczyć to miasto i wieżę, które budowali ludzie,
6. i rzekł: Są oni jednym ludem i wszyscy mają jedną mowę, i to jest przyczyną, że zaczęli budować. A zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić.
7. Zejdźmy więc i pomieszajmy tam ich język, aby jeden nie rozumiał drugiego!
8. W ten sposób Pan rozproszył ich stamtąd po całej powierzchni ziemi, i tak nie dokończyli budowy tego miasta.
(BT)

Teraz już wiemy w jakim celu i przez kogo to pomieszanie zostało dokonane oraz do czego to doprowadziło. Wiemy i jednocześnie nie wiemy. Wiemy tylko to, - co zostało zapisane w tekście biblijnym - że dokonał tego Bóg. Jednak z innych zapisów wiemy, że Bóg jest miłosierny, więc nie mógł z ludźmi postąpić tak niegodnie. Zatem nie Bóg, a tylko zły człowiek mający władzę nad ludźmi sobie poddanymi, bojąc się utraty tej władzy, mógł się zniżyć do tak nikczemnego czynu stosując znaną zasadę "dziel i rządź".
Ciekawe, jakie wnioski współczesna ludzkość potrafiła z tego wyciągnąć?
Na odpowiedź wystarczy jedno małe słowo - żadnych.

Wie o tym każdy "analfabeta" językowy, który z jakichś powodów musiał nagle znaleźć się w kraju posługującym się innym językiem niż jego własny. Przeżywa się wtedy istne katusze, gdy człowiek chce się porozumieć z tubylcami, coś powiedzieć, o coś zapytać.
Przez użycie słowa "analfabeta" nie chciałem nikogo urazić, nikomu ubliżyć, bo ubliżyłbym wtedy sam sobie, przecież też znam tylko dwa języki, a to, jak na dzisiejsze czasy, jest zbyt mało.
Ten, kto przeżył sytuację podobną do wspomnianej, doskonale rozumie ten problem, kiedy w porozumiewaniu się oprócz lub zamiast języka, musiał jeszcze dodatkowo używać rąk.

W świecie nastąpiło ogromne zbliżenie narodów i dziwne jest dlaczego nie potrafimy z tej międzynarodowej sytuacji w dalszym ciągu wyciągać odpowiednich dla siebie wniosków?
A jakie są tego skutki, można zobrazować choćby następującym przykładem.
Otóż mamy dzień 1 maja 2004 roku w Dublinie. Dzień przyjęcia do Unii Europejskiej dalszych 10 nowych krajów europejskich. Jest ich teraz razem 25, a to już stanowi 450 milionową potęgę, trzecią po Chinach i Indiach. Podniosła chwila, 25 flag państwowych i jedna unijna, wciąganych jest na maszty przy dźwiękach hymnu unijnego "Ody do radości". Hymn został odegrany bez słów chyba tylko dlatego, że nie wiadomo było w jakim języku mógłby on być odśpiewany, żeby nie urazić żadnego narodu wchodzącego w skład wspólnej rodziny unijnej.
Jeżeli zgodzimy się, że celem Unii Europejskiej jest łączyć narody, to dlaczego UE uporczywie trzyma się podziału językowego?
Czyżby się czegoś obawiała, że w swoim międzynarodowym postępowaniu nie chce się wyzbyć metod biblijnych?
To są problemy, których jak dotychczas nikt nie chciał lub nie potrafił rozwiązać. Wydaje się, że między innymi nie sprzyjają temu od wieków zakorzenione nawyki i panujący prawie we wszystkich krajach szowinizm językowy.
Wejdźmy na przykład na nasz rodzimy teren językowy.
Szczycimy się pięknem naszego polskiego języka. Jest on naprawdę piękny, ale jednocześnie trudny do nauczenia się przez obcokrajowców. Nie ma w tym nic dziwnego, gdy uwzględnimy fakt, że nawet rodowici Polacy nie zawsze dają sobie radę z poprawnym posługiwaniem się nim.
Za przykład niech posłuży następujące zdanie: "jesce za wceśnie, zeby zacynać źniwa, zboze jesce nie dośpiało". Znawcy języka twierdzą, że jest to "mazurzenie". Bzdura, jest to zwyczajne nieuctwo, ale tak mocno zakorzenione w niektórych wsiach, że pewne jego odcienie daje się czasem usłyszeć nawet wśród niektórych parlamentarzystów, wybrańców ludu.
Ogólnie można powiedzieć, że mamy pewnego rodzaju kłopoty z językiem ojczystym, tak samo, jak również nie mamy szczęścia do nauki języków obcych.

Był u nas okres zaborów, okupacji i tak zwanej niepodległości uzależnionej. W społeczeństwie naszym zaszczepiano nienawiść do języka rosyjskiego i niemieckiego, jako do języków naszych wrogów. Zapominano lub nie potrafiono wtedy odróżnić, że wrogiem naszym nie był język, lecz państwa zaborcze lub okupacyjne. Poza tym zapomniano chyba o zasadzie, że jeżeli wroga chce się pokonać lub nie dać się jemu pokonać, to jego języka trzeba się nauczyć nawet lepiej niż własnego.
To pomieszanie pojęć, ta siana nienawiść do języków na równi z nienawiścią do ciemiężców, mocno zaszkodziła nam w okresie późniejszym. Nawet uprzywilejowanie w szkołach języka rosyjskiego w okresie PRLu odnosiło skutek wręcz przeciwny do zamierzonego.
Tracono tylko czas lekcyjny, ponoszono koszty, a skutek był żaden. Większość uczniów odnosiła się do języków obcych, a szczególnie do rosyjskiego, jak przysłowiowy pies do jeża.

Takie to są efekty niewłaściwego myślenia, kiedy nie potrafimy odróżniać języka od narodu, a narodu od państwa. Przecież powinniśmy wiedzieć, bo historia tego uczy, że naród i państwo nie zawsze jest tożsame. Przecież wiadomo jest również, a przynajmniej powinno być wiadomo, że państwo jako takie, jest zawsze aparatem ucisku. Państwo nawet wtedy, gdy jest reprezentantem narodu, jest jednocześnie jego aparatem ucisku.
Tak już jest i w naszym obecnym rozwoju społecznym nie ma innego rozwiązania. Jeżeli nie jest przez państwo uciskany cały naród, to uciskana jest ta większość lub mniejszość narodu, której powodzi się źle.

To tyle jeśli chodzi o języki obce, które powinniśmy poznawać już z konieczności, szczególnie teraz w czasie naszego wejścia do Unii Europejskiej, kiedy granice do poszczególnych państw stoją przed nami otworem.

Wydaje się jednak, że szczególnie teraz do zagadnienia języków powinniśmy podejść w zupełnie inny sposób. Po co tyle narodów ma poznawać aż tak dużo różnych języków, kiedy właśnie te wszystkie narody mogą mieć swój jeden język ponadnarodowy i za jego pomocą wzajemnie się porozumiewać?

Po co urzędowe dokumenty unijne tłumaczyć na 25 języków czy nawet więcej i ponosić przez to olbrzymie koszty chociażby tylko na same tłumaczenia? Trzeba przy tym liczyć się również z pomyłkami wynikającymi z błędów tłumaczenia i ze skutkami, jakie mogą z tego wyniknąć.
Przecież cała Unia może mieć jeden wspólny język urzędowy będący językiem ponadnarodowym obowiązującym we wszystkich krajach członkowskich.
W takiej sytuacji żadne z państw nie będzie czuć się dyskryminowane z powodu konieczności posługiwania się językiem jednego z państw odgrywających w Unii rolę dominującą. Jest to rozwiązanie wprost idealne. Musi tylko znaleźć się ktoś, kto będzie zdolny z taką inicjatywą wystąpić i przekonać do niej pozostałych członków Unii. Na taki wspólny język ponadnarodowy najlepiej się nadaje język Esperanto stworzony przez polskiego Żyda - Zamenhofa.
Polska mogła już od dawna ten język rozpropagować, a teraz już czerpać z tego powodu nawet odpowiednie korzyści.
Ale niestety, nie pozwolił nam na to nasz narodowy szowinizm, bo musielibyśmy propagować coś, co zostało stworzone wprawdzie przez obywatela polskiego, ale przecież żydowskiej narodowości. Z tego właśnie powodu Esperanto jest bardziej znane w Chinach, niż u nas w ojczyźnie jego stworzenia.
Oto do czego może prowadzić, a właściwie doprowadza głupota ludzka.
Miejmy nadzieję, że obecnie my Polacy tę ideę wspólnego języka potrafimy odpowiednio rozpropagować na forum Zgromadzenia Unii Europejskiej i zostanie podjęta odpowiednia uchwała unijna zalecająca wprowadzenie języka Esperanto do szkół we wszystkich państwach unijnych.

Dzisiaj już nadeszły czasy, kiedy wspólny język może doskonale narody łączyć, w przeciwieństwie do tamtego okresu biblijnego, w którym pomieszanie języka stało się źródłem podziału tych narodów.
Warto się również zastanowić, jakie mogą być z tego tytułu oszczędności, gdy zamiast wielu języków będziemy się uczyć tylko dwóch: jednego ojczystego i drugiego międzynarodowego, a świat cały stanie się przed nami otworem. W każdym dowolnym państwie na świecie będziemy czuć się jak u siebie, bo nie będzie już między nami żadnej bariery językowej.

Takie przemyślenia nasunęły mi się w czasie słuchania częstych informacji medialnych na temat ciągłych kłopotów związanych z tłumaczeniami unijnych tekstów ustaw i rozporządzeń na języki państw członkowskich, błędami w tych tłumaczeniach i ewentualnymi skutkami wynikającymi z tych pomyłek.

Ponadto dziwi mnie, że tyle mądrych, a nawet wybitnych ludzi, którzy potrafili stworzyć Unię Europejską, nie potrafią dać jej jednego wspólnego języka. Każdy z "większych" narodów chciałby, aby jego własny język był ważny, odgrywał w świecie rolę wiodącą. Jest to anachronizm, jest to jak dotychczas głupia, ale skuteczna próba hodowania największego światowego dziwoląga naszych czasów.

Czesław Suchcicki

Brak komentarzy: