
25.12.08 w wiadomościach programu pierwszego TVP poinformowano, że w Moskwie powstał pomnik walonka. Wspomniano również o Syberii i o tym, że tam bez walonków nie da się przeżyć. To prawda.
TV przedstawiła pomnik walonka, jako zwykłą i nieco dziwną wiadomość. Przy okazji pokazano pełne półki walonków w sklepach i na straganach. Towarzyszyła temu pokazowi nasza reporterka pani Barbara Włodarczyk.
Osobiście widzę to zupełnie inaczej. Pomnik walonka to wielki symbol, to hołd oddany trudowi ludzi wytwarzających te walonki, bez których życie na Syberii byłoby rzeczywiście niemożliwe i niemożliwe byłoby wydzieranie Naturze jej olbrzymich bogactw naturalnych tam się znajdujących.
Pokazywane w sklepie walonki jakoś mnie nie zachwyciły, bo ich wygląd był dosyć prymitywny.
W dawnych moich czasach syberyjskich sam zajmowałem się produkcją walonków. Nieskromnie dodam, że zostałem majstrem w tym zawodzie w wieku szesnastu lat, a moim mistrzem był wybitny specjalista Piotr Aleksiejewicz Machorin, który pochodził z Wiatki, a na Syberię przyjechał jeszcze w czasach carskich.
Ponieważ znam się na tym rzemiośle, więc postanowiłem dopisać nieco więcej informacji dla tych, co ich ten temat będzie interesował. Chociaż mam wątpliwości czy tacy się znajdą, bo nasz klimat nie nadaje się do noszenia tego rodzaju obuwia. Może zainteresować jedynie te osoby, które mają zamiar wybrać się na któryś z biegunów względnie na Alaskę lub do Kanady itp. O Syberii nie wspominam, bo ten region jest nam całkowicie politycznie obrzydzony, więc dobrowolnie nikt tam nie pojedzie, a tym bardziej zimą. A jest to kraj piękny i szczodrze obdarzony przez Naturę. Jedynie nie tak mrozy w zimie, jak krwiopijcze komary i włażące nawet do nosa i uszu meszki w lecie, mogą życie całkowicie obrzydzić nie tylko człowiekowi, ale także zwierzętom. Za to Sybiracy są narodem bardzo przyjaznym i wyjątkowo gościnnym. Ale o tym może innym razem.
Są dwa sposoby wytwarzania walonków: rzemieślniczy (kustarnyj) i fabryczny.
Wyrób w wykonaniu rzemieślniczym jest bardziej estetyczny i ma lepsze walory użyteczne pod względem utrzymywania ciepła.
Syberyjskie walonki czyli "pimy", wytwarzane sposobem rzemieślniczym znacznie różnią się kształtem od pokazanych w TV - są ładniejsze. Rzemieślnik je wytwarzający nazywa się "pimokat". Wytwarzanie walonków składa się z dwóch faz. Z lekkiej fazy - suchej i ciężkiej fazy - mokrej.
Rozróżnia się cztery podstawowe wielkości walonków ze względu na średnio zużywaną ilość gręplowanej wełny na ich wyprodukowanie. Męska para - 5 funtów, damska - 4 funty, młodzieżowa - 3 funty, a dziecięca - 2 funty. W praktyce bywają czasem dość duże odchylenia, np. męską parę można wykonać z 2,5 funtów wełny (tak zwane "cziosanki"). (1funt = 0,4 kg). Jednak jest to wykonanie znacznie trudniejsze, szczególnie w pierwszej fazie suchej, czyli w przygotowaniu tak zwanej "zagotówki".
Najważniejszym i najtrudniejszym zagadnieniem jest takie uformowanie zagotówki, aby podeszwa, obcas i zatylnik był odpowiednio grubszy od całości, a przejście z jednej grubości na drugą było odpowiednio płynne. Ponadto grubość cholewki też musi być odpowiednio płynnie stopniowana. Najtrudniejsze w tym jest to, że pomiaru wymienionych grubości dokonuje się w "ciemno", tylko przy pomocy dotyku, a dobre czucie w palcach uzyskuje się na drodze długich ćwiczeń. Wielkość zagotówki zależy od jakości wełny i jest dwa razy większa od wyrobu. Rozróżnia się wełnę zimową i letnią (to znaczy ze strzyży wiosennej i jesiennej). Jakość wełny ocenia się przy pomocy węchu, dotyku i próby filcowania w dłoniach. Czas potrzebny na wykonanie jednej pary walonków to średnio 12 godzin, zależnie od ich wielkości.
Wyrób walonków na Syberii był najwyżej cenionym i najlepiej opłacanym, ale również najcięższym zawodem. Jeżeli "pajok" każdej osoby pracującej wynosił 400 gramów chleba, to pimokaci otrzymywali - 800 gramów. Mieliśmy jeszcze jeden dodatkowy przywilej. Nie obowiązywała nas dyscyplina pracy. Mieliśmy pod tym względem swój własny system.
Poza tym za wykonanie od czasu do czasu tak zwanej “lewej” pary walonków poza formalną ewidencją, można było otrzymać jeden pud (16 kg) pszenicy lub 1kg topionego masła, względnie 2,5 litra samogonu.(Były tam w użyciu takie duże 2,5 litrowe butelki).
Przy tej okazji przedstawię jeden z trudniejszych dni związanych z moim zawodem pimokata. Wykonywałem parę walonków wzorcowych, coś w rodzaju pracy dyplomowej. Tak się tym przejąłem, że musiałem nieco dłużej pozostać w pracowni. Obmacywałem każdą zagotówkę ze wszystkich stron po kilka razy nim nabrałem przekonania, że właściwie już nic więcej nie ma do poprawienia. Uwiązałem obie zagotówki na sznurku i zatopiłem w beczce w wodnym roztworze kwasu siarkowego.
Ponieważ już mocno się ściemniło, więc uznałem, że nie warto iść do domu. Rozłożyłem swój kożuszek na stole, położyłem się na nim i zasnąłem. W nocy o godzinie trzeciej przyszli pracownicy, nagrzali wodę w kotle i mnie obudzili. Wydawało się, że dopiero zasnąłem, a już trzeba było wstawać i brać się za następną (mokrą) fazę obróbki. Wszystko przebiegało bardzo dobrze. Użyta wełna była dobrej jakości, więc mogłem skończyć robotę w ciągu czterech godzin. Pracowałem jednak dalej do pełnych pięciu. Walonki tak się zmniejszyły, że prawie pół godziny musiałem się męczyć nim zdołałem nabić je na kopyta (prawidła).
Nareszcie koniec, obmyłem się, nałożyłem koszulę i chciałem się ubrać, a tu powstał problem. Gdzie mój kożuszek? Przecież wczoraj go miałem, potem spałem na nim, a teraz nigdzie go nie ma. Przejrzeliśmy wszystkie półki. Znalazł się. Był złożony w kostkę włosiem na zewnątrz, owinięty był w płótno i leżał na półce. Dopiero teraz wszystko sobie przypomniałem, jak we śnie pracowałem nad walonkami. Nic mi nie wychodziło, wełna mi się rozłaziła i nic nie mogłem poradzić. Wreszcie okropnie zmęczony zawinąłem tę rozlazłą wełnę w płótno i położyłem na półkę. Było teraz jasne, że to wcale nie był zwyczajny sen. To był senny koszmar powstały na skutek psychicznego przemęczenia. Zamiast spać, to chyba w półśnie, przez prawie całą noc "maglowałem" swój kożuszek. Po wysłuchaniu mojego opowiadania zaproponowano, abym tego dnia do pracy już nie przychodził tylko do jutra dobrze się wyspał i przestał tak bardzo się przejmować pracą. Zaniosłem walonki do suszenia w piecu i zrobiłem sobie wolne do jutra rana. Rano walonki były już wysuszone. Powierzchnia walonków po wysuszeniu jest kosmata i ostatnia operacja polega na usunięciu tego owłosienia. Gdy są wykonane z czarnej wełny to wystarczy powierzchnię spryskać naftą i podpalić. Włoski się opalą i powierzchnia jest gładka. Natomiast gdy są wykonane z wełny białej, to trzeba je czyścić pumeksem i to trwa w przybliżeniu pięć razy dłużej. Moje były białe. Po oczyszczeniu wyjąłem kopyta, a długość cholewek wyrównałem przez obcięcie.
Zaczęło się oglądanie i ocenianie. Piotr Aleksiejewicz, największy w tym zakresie autorytet powiedział: “są tak dobrze zrobione, że nawet ja bym lepiej nie potrafił, od dzisiaj jesteś majstrem”. Na koniec dodał, że sam został majstrem dopiero po pięciu latach pracy. To doniosłe wydarzenie uczciliśmy wodą kolońską, której akurat mieliśmy w zapasie pół litra, jak się mówi na wszelki wypadek. Na Syberii woda kolońska nie była sprzedawana w małych opakowaniach w drogeriach, lecz jak na tak potężny kraj przystało, w normalnych sklepach i w półlitrowych butelkach. (Odiekołon rozcieńczony w wodzie ma barwę mleka).
Był to mój, jakby zawodowy chrzest bojowy i związane z nim przeżycie. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Jednak z okazji postawienia w Moskwie pomnika walonka, jako były pimokat musiałem ten artykuł napisać dla uczczenia tak doniosłego wydarzenia - szczególnie dla Sybiraków. Zaliczam się do nich, bo nie tylko ja, ale i mój (po kądzieli) pradziadek z dziadkiem też spędzili na Syberii dwadzieścia lat swego życia.